sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 5




                               * Kim's POV * 



 - Jacy oni są niedorozwinięci... - Jęknęłam, gdy odjechałyśmy już wystarczająco daleko, aby nie widzieć naszego domu, w którego pobliżu są największe porażki świata na horyzoncie.


- Wiem. Po co mi to mówisz? - Przewróciła oczami, łapiąc się wysokiej lampy, żeby stanąć w miejscu. - Czekaj. Co powiesz na lody? - Spytała z uśmiechem, wskazując na budkę z zimnym przysmakiem stojącą obok nas.


- Nie wzięłam żadnych pieniędzy. - Zrobiłam smutną minę, patrząc z utęsknieniem na cennik z obrazkami przeróżnych smaków.
- Nie bój żaby. Na szczęście ja o tym pomyślałam, debilu. W tej dwójce musi być ktoś mądry. - Uśmiechnęła się szeroko, klepiąc mnie po plecach.






- Ej! W takim razie, czemu nie? Może chociaż to pomoże nam przez chwilę zapomnieć o naszych dziwnych sąsiadach? - Przytaknęła głową, zgadzając się ze mną i wyciągnęła z tylnej kieszeni parę drobnych.


- Taa... A dupa rośnie. Stać nas na praktycznie wszystkie po dwie gałki z podwójną posypką. Jakie chcesz? - Spytała, podnosząc pytająco jedną brew.
- Ymm... - Przeniosłam wzrok z powrotem na cennik i zdecydowałam się na jedną gałkę sorbetu o smaku mango, a drugą truskawkową, plus kolorowa posypka. 


Am wzięła ciasteczkową oraz śmietankową gałkę i posypkę czekoladową. Roztyjemy się jak nic. 
- Masz i się ciesz. - Podała mi loda, a na mojej twarzy uformował się wielki banan. 


- Usiądziemy gdzieś? - Spytałam, zlizując lody, już w postaci cieczy spływające po moim wafelku, na co ona kiwnęła tylko głową w stronę ławek po drugiej stronie ulicy. 


Przejechałyśmy ostrożnie, gdy nic nie jechało i usiadłyśmy, delektując się promieniami słonecznymi ogrzewającymi nasze twarze. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ zaraz po skonsumowaniu przez nas przepysznych lodów, całkiem szybko rozpoznałyśmy znajome twarze, zbliżające się do nas i machające wesoło rękami na powitanie.


- Hej sąsiadeczki! - Ryknął Louis, doprowadzając mnie do szału. Wszyscy, tylko nie oni. Na prawdę, wolałabym już moją upierdliwą panią od matematyki. No proszę!






- Co tam? - Powiedział czarnowłosy, siadając obok mnie na ławce. Jego jeszcze mogę znieść. Tak, trzymaj się Zayna, trzymaj się Zayna. Powtarzałam w myślach.


- Spoko. - Wzruszyłam ramionami, czując się trochę niezręcznie. Nie zwracałam już uwagi na resztę, łącznie z Amy. Zaczęłam jeździć rolkami po chodniku w przód i w tył. - A u ciebie? - Wydusiłam, przełykając ślinę. 


Nie chcę przebywać w ich towarzystwie, do cholery!
- Dobrze. Niezły nam wykręciłyście numer z tym autem. Szacun. - Uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów, a ja przytaknęłam lekko głową, robiąc pewnie jakiś dziwny grymas.


- Mogę zobaczyć? - Mruknęłam, na co on uniósł pytająco brew. - Tatuaże. - Wyjaśniłam, co chyba zrozumiał. Mam nadzieję że nie jest głupi jak tamta czwórka. 


Na szczęście, wyciągnął rękę w moją stronę, ukazując prawie w całości wypełnioną czarnym tuszem skórę. Jest na niej tak wiele tatuaży, że gdybym musiała obejrzeć je wszystkie, to zajęłoby mi to chyba parę godzin.






- Wow. Są na prawdę fajne. - Pierwszy raz niekontrolowanie uśmiechnęłam się do jednego z nich. Co? Co ci się dzieje, Kim? Słońce ci przygrzało? Szybko potrząsnęłam głową i odepchnęłam od siebie jego rękę, na co lekko zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. - Ej ty, jak masz na nazwisko? - Wstałam z miejsca, stukając w ramię tego w czerwonych spodniach, komu matka dała na imię Louis.


- Po co ci moje nazwisko? - Spytał, ciągle utrzymując na twarzy ten głupi, szeroki uśmiech, którego tak bardzo nienawidzę.
- Nie musisz znać powodów. Czyli jak?
- Tomlinson. - Odpowiedział za niego szatyn w lokach.


- No więc Tomlinson, czy nie wyraziłam się jasno, mówiąc że was nie lubię? - Skrzyżowałam ręce na piersiach, utrzymując się w pionie.
- Myślałem że żartowałaś. - Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zmarszczył brwi.
- Ja nigdy nie żartuję. Prawie. - Przewróciłam oczami i zaczęłam jechać przed siebie, ciągnąc Am za ramię.


- Pa, głąby. - Dodałam na odchodne, a oni nie odezwali się ani słowem, wytrzeszczając szeroko oczy. Czy oni są aż tak tępi? 
- To. Było. Straszne. - Powiedziała Am, udając sloł mołszyn. 


- No co ty? - Przewróciłam oczami, używając tego w czym jestem najlepsza, czyli sarkazmu i zaczęłam szybciej jechać przed siebie, żeby tylko być jak najdalej od tych ludzi... chociaż nawet tego co do nich nie jestem pewna. To są ludzie? Może jakieś małpy, albo coś? 


- Może wróćmy do domu tą bardziej okrężną drogą? - Spytała, gdy skręcałyśmy w prawo, do dobrze znanej nam uliczki. Mieszkamy tu od urodzenia, więc chyba każdy wie czemu jest dla nas tak doskonale znana. Znamy każdą ulicę w tym mieście.


- Taa, myślę że to dobry pomysł. Unikniemy tym samym kolejnej niezręcznej wymiany zdań z 'ulubionymi sąsiadami' - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu i westchnęłam głośno, w myślach modląc się o to, żeby już dzisiaj nie widzieć tych mord. No dobra, twarzy. Bądźmy tolerancyjni. Oni sobie ich nie wybierali, nie? Bo chyba nie wybraliby takich krzywych paszczy... Nie każdy ma takie szczęście jak my.


- Właśnie. - Potwierdziła Amy, uśmiechając się szeroko. - Jak w ogóle mogli myśleć że ich lubimy? Szczególnie ten pasiasty gej. - Zaśmiała się pod nosem.
- Nie wiem. Mnie nie pytaj.



_________________________________________________________________________________






Rozdział nie jest sprawdzony ;D
 Przepraszam za ewentualne błędy.
Kocham was <3


sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 4




JEŚLI DOCENIASZ MÓJ WYSIŁEK I KILKA GODZIN SPĘDZONYCH NAD NAPISANIEM TEGO ROZDZIAŁU, NAPISZ KOMENTARZ.



                           * Amy's POV *



- Serio? Pępek też? - Powiedział blondyn, gdy Kimmie zawiązała końce swojej koszulki, ujawniając kolczyk, na co cicho się zaśmiałam. Ja też mam. Zrobiłam to samo ze swoją koszulką, a wzrok wszystkich przeniósł się na mój brzuch. 


- Ty też? A myślałem że jesteś tą grzeczniejszą. - Odparł Louis, a ja prychnęłam głośno. 
- Grzeczniejszą. - Szepnęłam sama do siebie z ironią.
- Obawiam się że żadna z nas nie jest tą grzeczną. - Odezwała się ciemnowłosa, przerywając na chwilę mycie samochodu. - Ale wy wcale nie musicie tego wiedzieć.


- Niestety, ale już wiemy. Nie tylko dlatego że nam to powiedziałaś. - Mruknął czarnowłosy wskazując na resztki różowej farby. Czy mi się wydaje, czy ona na prawdę tylko dla Zayna jest taka miła? Tak, pamiętam jego imię. Dziwne, jak na nią.







- Jak wy w ogóle się nazywacie? Przedstawił mi się tylko Zayn.
- Am! - Wrzasnęła Kim, robiąc oburzoną minę.
- No co?! - Przewróciłam oczami, przejeżdżając kolejny raz gąbką po śliskiej powierzchni.


- Ahh... tak, sąsiadeczki. Ja jestem Niall, a to Liam. O resztę spytaj się swojej koleżanki. - Przeniosłam wzrok na Kimmie ze znakiem zapytania na twarzy. Wyglądała na zakłopotaną.
- Yyy.. Ten.. To jest Louis. - Wskazała na szatyna w bluzce w paski, na co ten skinął głową z uśmiechem. 


Ona oczywiście miała grymas obrzydzenia na twarzy, jak zawsze gdy ich wszystkich widzi. - Noo... A to jest... Chłopak z małpą na głowie. - Uśmiechnęła się sama do siebie, a wszyscy razem ze mną wybuchnęli śmiechem.


- Ej! Ja jestem Harry, a moja fryzura jest magnesem na laski. - Oburzył się chłopak z lokami.
- Jakoś na nas ten magnes nie działa. - Fuknęłam, przewracając oczami.
- Dokładnie loczuś. Chyba coś się zepsuł. - Dokończyła Kimmie, podbiegając do mnie i przybijając piątkę.


- Skończyłam. Teraz możecie zostawić mnie w spokoju do końca życia. 
- Chyba śnisz. - Powiedział od razu Louis, a ona podniosła pytająco brew. - Jeszcze się zemścimy.


- Taa jasne. Chodź Amy, te kaszaloty już  nas nie potrzebują. - Zgodnie skinęłam głową, wycierając ręce o koszulkę Nialla, który swoją drogą nie był z tego zbytnio zadowolony, ale mi to wisi. 


- Pa chłopcy. - Pożegnałam się. W sumie to te dwa słowa aż ociekały sarkazmem, ale oni wzięli to chyba na serio. Tak to bywa kiedy jest się idiotą. Zaczęłam krztusić się śmiechem nie wiadomo z czego zaraz gdy wyszliśmy z ich posesji.


- Może wreszcie zaczną udawać że nie istnieją, co byłoby szczytem moich marzeń. - Odparła Kimmie, śmiejąc się razem ze mną.
- Dokładnie... już tęsknię za moimi Zdzisławkami. - Westchnęłam, robiąc rozmarzony wyraz twarzy.


- Nie dziwię ci się. Zbyt długo przebywaliśmy z tą czwórką niedorozwojów. Teraz to szczególnie utwierdzili mnie w przekonaniu że są totalnymi lebiodami. - Pokręciła głową, na co ja zmarszczyłam brwi w zdekoncentrowaniu.


- Zaraz, zaraz. Czwórka? A ich przypadkiem nie jest pięciu? Czy ja o czymś nie wiem? - Otworzyłam szeroko oczy, zagradzając jej drogę.
- Zayn jest całkiem spoko. - Odparła jak gdyby nigdy nic. - A teraz suń dupę bo muszę dostać się do domu. - Zszokowana patrzyłam na dziewczynę mijającą mnie i zmierzającą w stronę drzwi wejściowych od swojego domu.


- Czy ja dobrze słyszę?! Czy ty właśnie powiedziałaś że... 
- Zamknij twarz! - Przerwała, spoglądając na mnie ostrzegawczym wzrokiem i zaczęła iść tyłem. - Pojeździłabym na rolkach. Osiemnasta? - Spytała, unosząc brwi.


- Osiemnasta. - Potwierdziłam, wyrzucając ręce w powietrze z bezradności zanim ta zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Spojrzałam na ekran mojego telefonu i stwierdziłam że zostały mi jeszcze trzy godziny do umówionej godziny. No nic. Pójdę do domu i nawpieprzam się Zdzisławków. 



                                 ~*~



- Wychodzę, mamo! - W skarpetkach i z rolkami w ręce wybiegłam na trawnik, nawet nie czekając na odpowiedź. Usiadłam na tyłku i zaczęłam zakładać rolki na stopy. Oczywiście szczęście nigdy mi nie sprzyja i musiało zaciąć się zapięcie. 


Po chwili, jednak udało mi się z tym uporać i już jechałam w stronę domu Kim. Po trawniku, oczywiście. Moja mama chyba nie będzie z tego zadowolona, ale robiłam to już wiele razy, więc i ten nie zrobi różnicy. 


Prawie wywaliłam się na zakręcie. Cóż za szczęście że państwo Jones posiadają dwa filary w pobliżu drzwi wejściowych. Dzięki nim takie biedne dziewcze jak ja oszczędzi sobie siniaków na dupie. Chwała im za to. 


Zapukałam kilkukrotnie w drewnianą powłokę, czekając na pojawienie się mojej przyjaciółki w progu. Tak właśnie się stało. Widok Kimmie w jednej rolce, ledwo stojącej w pionie lekko mnie rozbawił, ale to możemy pominąć.


- Ty to masz wyczucie czasu. - Bąknęła, na co ja spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu.
- Jest osiemnasta pięć, czyli się spóźniłam, więc ty już dawno powinnaś mieć ubrane rolki. - Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie, wchodząc do środka pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi.


- Cicho bądź. - Przewróciła oczami, siadając na schodach i męcząc się z drugą rolką. Zawsze gdy bardzo się na czymś skupia, charakterystycznie wystawia język. To nigdy nie przestanie mnie śmieszyć. Wygląda wtedy okropnie lamersko a zarazem uroczo.


- Już? - Spytałam, gdy nieumiejętnie próbowała wstać, na co kiwnęła głową. Pomogłam jej, chwytając za ramię i ciągnąc w górę. 
- Wiesz że mojej mamy nie będzie do jutra wieczór? - Powiedziała Kim z podekscytowaniem w głosie, gdy tylko wyszłyśmy za drzwi, a ona zamknęła je na klucz.


- Serio? Fajnie masz. - Uśmiechnęłam się szeroko, ale uśmiech szybko zszedł z mojej twarzy, gdy tylko zobaczyłam pewnych osobników. - Patrz. Nasi ulubieni sąsiedzi. - Szturchnęłam Kim w ramię, wskazując na pięć dobrze znanych nam osób szwędających się po podwórku.


 Zayn jeździł na bmx, Louis odbijał piłkę do kosza, co jakiś czas rzucając ją do Liama, Niall jadł jakiegoś hamburgera, a chłopak z małpą na głowie, czyli Harry siedział na murku, całkowicie pochłonięty smsowaniem. 


Dlaczego muszą wychodzić z domu wtedy co my? Szybko ich miniemy, więc nie powinno być problemu. Zaczęłyśmy jechać jak najszybciej tylko umiałyśmy, mając na celu zgubienie w tyle naszych ulubionych sąsiadów i brak konieczności oglądania ich fałszywych mord, że się tak wyrażę. 


Oczywiście, nie przyniosło to oczekiwanego skutku, mogło być jednak jeszcze gorzej.
- Hej! Sąsiadeczki! - Wrzasnął za nami Louis, jak przypuszczam, ale z całych sił starałyśmy się udawać że go nie słyszymy. - Zatrzymajcie się! - Jęknęłam z irytacją, odwracając się za siebie w celu wystawienia mu środkowego palca. 







Tak swoją drogą to o ile dobrze pamiętam chyba tylko Zayn ani razu nie nazwał nas 'sąsiadeczkami'. Wspominałam już że tylko jego jestem jeszcze w stanie znieść? Nie? To teraz wspominam. To prawdopodobnie przyszły mąż mojej siostry. Powinnam go lubić.


- Och... - Zdziwił się szatyn, patrząc na mój przez dłuższą chwilę wystawiony palec. - Nie wiedziałem że już tak mnie nie lubicie. - Posmutniał znacznie. On w ogóle myślał że go lubimy? To jest jakiś żart? 
- Już? My was nigdy nie lubiłyśmy palancie. - Powiedziała Kimmie, robiąc dziwny grymas na twarzy.



                             cdn...



_________________________________________________________________________________





     

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3




                      * Kim's POV *



Zaczęłyśmy się śmiać, patrząc przez okno na bandę idiotów z szokiem wpatrujących się w różowy samochód, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- Dobra robota. - Przybiłam piątkę z Am, podnosząc się na łokciach. Mój pokój. Stąd mamy idealny widok.


- Wiesz że możemy mieć przez to niezłe kłopoty? - Spytała, poważniejąc nagle.
- Daj spokój. Mówisz jakbyśmy nigdy ich nie miały. Poza tym, przecież ta farba jest zmywalna. - Przewróciłam oczami, wracając wzrokiem na teraz już trzech chłopaków okrążających auto, kręcących głową z niedowierzaniem. 


Nie wiem co się stało z tamtymi dwoma ale jakoś mało mnie to w tej chwili obchodzi. - Patrz na ich miny. - Zachichotałam, szturchając ją w ramię. Chłopak z praktycznie czarnymi włosami i z pewnością ciemniejszym kolorem skóry od naszej nagle spojrzał prosto w to okno. Podskoczyłam w miejscu, zeskakując z parapetu i chowając się jak najszybciej tylko umiałam. 





Gdy w końcu otworzyłam oczy i popatrzyłam w prawo. Zobaczyłam praktycznie swoje lustrzane odbicie w wersji blond. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie aż w końcu wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem.
- Widziałaś to? - Wyjąkała przez śmiech, łapiąc się za brzuch. 


- No. - Mruknęłam. - Myślisz że on wie? - Spytałam otwierając szeroko oczy, na co wzruszyła lekko ramionami. 
- Oby nie. - Ledwo zdążyłam powiedzieć zanim usłyszałam dzwonek do drzwi. Ups? Mojej mamy nie ma.
- Co robimy? - Szepnęła, robiąc przerażoną minę. 
- Udajemy że nas nie ma? - Podniosłam pytająco brew.


- Przecież nas widział. - Przewróciła oczami, wstając z podłogi i zmierzając prosto do drzwi.
- Zwariowałaś?! - Zerwałam się na równe nogi, szarpiąc ją za rękę.
- No a co innego niby możemy zrobić? - Powiedziała, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. - Hmm? No właśnie. - Złapała za klamkę, wychodząc z pokoju, a ja zaraz za nią. Bo co innego miałabym zrobić? 


To. Będzie. Totalna. Porażka. Przybiłam piątkę z własnym czołem wraz z otwarciem się drzwi, stwierdzając że to zdecydowanie nie był dobry pomysł, ponieważ wparowali do mojego salonu z mordą, a ja zatkałam uszy na wejściu. Ten wrzask by mnie zabił.







- Dobra! Możecie zacząć mówić normalnie?! - Tupnęłam nogą o podłogę, niczym pięcioletnie dziecko, machając rękami na wszystkie strony.
- Może wy nam lepiej powiecie czemu nasz samochód jest różowy? - Warknął z wyrzutem chłopak w pasiastej koszulce. Po chwili głuchej ciszy Amy zaczęła chichotać pod nosem, a wzrok wszystkich przeniósł się właśnie na nią. Teraz na prawdę chciałam ją zadźgać siekierą. 


- Nie pomagasz... - Szepnęłam, przybliżając się do niej, tak żeby tylko jej osoba mogła to usłyszeć, po czym uśmiechnęłam się sztucznie do całej piątki. - No dobra, Lucas... - Zaczęłam, ale oczywiście przerwano mi.


- Louis. 
- Wszystko jedno. - Przewróciłam oczami. - Nas nie pytaj się o wasz dziwny dobór kolorów, bo nie mamy z tym nic wspólnego. - Próbowałam udawać przekonującą. Nie wychodziło mi to jednak, a coraz głośniejszy chichot Am pogarszał sprawę.


- Ta, jasne. Dobrze wiemy że to wy, bo kto inny mógłby zrobić coś takiego. Tylko wy nas znacie. - Wysyczał przez zęby, coraz bardziej się wkurzając i ostatnim słowie robiąc cudzysłów w powietrzu.


- Jejku, ta farba jest zmywalna. - Powiedziała nagle Am, na co otworzyłam szeroko oczy i odwróciłam się, piorunując  ją wzrokiem. Szybko przyciągnęła swoją dłoń do ust, nie wierząc że właśnie się  przyznała - Ups? - Wzruszyła ramionami.
- Przynajmniej się przyznały. No jedna. - Powiedział czarnowłosy, którego imienia nie pamiętam. Kim mówiła mi jak się nazywa, ale pewnie ona sama o tym zapomniała. 


- No to już! Zmywać mi to! - Louis. Tak, zapamiętałam, odsunął się od drzwi, kiwając głową w ich stronę.
- W twoich snach. - Bąknęłam, krzyżując ręce na piersiach, na co Am zaczęła szarpać mnie za rękę.


- No chodź. Nie chcę mieć niepotrzebnych kłopotów. - Szepnęła, ciągnąc mnie w stronę drzwi.
- Nie ma mowy, Am. - Zaprzeczyłam swoim własnym słowom, pozwalając moim nogom iść za nią. Chłopcy byli wyraźnie zadowoleni z takiego obrotu spraw. 


Po tym jak wszyscy wyszli z mojego przedpokoju, wyciągnęłam klucz z kieszeni i powoli przekręcałam go w zamku, przeciągając tą czynność jak najdłużej.


- Chyba jesteś rekordzistką jeśli chodzi o najwolniejsze zamykanie drzwi. - Zaśmiał się czarnowłosy, drapiąc po głowie.
- Wszy masz? - Uniosłam brwi do góry dołączając do reszty, na co Amy bardzo mocno szturchnęła mnie w ramię.


- Ał! - Powiedziałam chyba znacznie głośniej niż zamierzałam, a ona tylko wzruszyła ramionami. - No co? - Szepnęłam, kręcąc głową z niewinnym wyrazem twarzy. Przeszliśmy przez ulicę, a Louis otworzył bramkę dzielącą nas od wielkiego ogrodu mówiąc.


- Panie przodem. - I uśmiechając się sztucznie. Okej, teraz stwierdzam że on też nas nie lubi. Wszyscy powinni. Tak samo jak my ich. Dla takich dziwnych ludzi nigdy nie będziemy miłe. No way. Przynajmniej ja bo Am, z tego co widzę to chyba już powoli przechodzi na ich stronę. Co?! Nie pozwolę na to!


- Yghm.. Amy? - Powiedziałam poważnie, a ona odwróciła się do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Potem pogadamy. - Zmrużyłam na nią oczy, a ona trochę się wystraszyła. No bo wiadomo. Gdy my musimy pogadać.. to musi być na prawdę coś ważnego.


- Okej? - Odparła, kręcąc głową.
- No to już. Proszę bardzo. - Blondyn podał mi wiadro z wodą, a raczej prawie samą pianą i gąbkę.
- Chyba sobie kpisz. - Postawiłam to wszystko na ziemi, cofając się o kilka kroków.


- Musicie to zmyć, bo chyba nie chcecie mieć kłopotów. - Odparł szatyn, uśmiechając się przyjaźnie.
- Nie ma mowy. - Prychnęłam, krzyżując ręce na piersiach i rozglądając się naokoło. Może to nie willa, ale duży dom, więc skąd ich na to stać? 


Do tego dochodzi ten wielki ogród z idealnym trawnikiem i garaż z wyjazdem zrobionym z małych kamyków. Co oni, striptiz za kasę robią że tyle zarabiają? A może to są po prostu dzieci bogatych idiotów? Tak! Od początku wiedziałam że są jakimiś bananowymi dziećmi*!


- Kim. Umyjmy ten cholerny samochód i miejmy spokój. - Warknęła zniecierpliwiona Am, ale ja nie odezwałam się ani słowem, rozważając za i przeciw. Najpierw przeciw. Po pierwsze, możliwe że będą myśleć że ich lubimy, pod drugie... ugh.. Nie jestem jakąś pracownicą myjni samochodowej. 


Ale to ty im go pomalowałaś na różowo! Odezwał się głosik w mojej głowie, na co zachichotałam pod nosem, robiąc z siebie totalnego debila śmiejącego się sam do siebie, no ale cóż, co się dziwić, przebywam teraz wśród debili. Dobra... Trzeci argument przeciw? - Kimmie? - A pieprzyć to! 


Podeszłam do wiadra, maczając w nim gąbkę, a wszyscy patrzyli na moje poczynania jakby nigdy dziewczyny myjącej samochód nie widzieli. W sumie to co do tej piątki... zastanawiałabym się.
- Patrzcie, schodzi. Zadowoleni? - Odparłam udając fałszywie szczęśliwego pokemona, na co wszyscy zgodnie przytaknęli głowami z uśmiechem na ustach. 







- Masz tatuaż? -Spytał zdziwiony czarnowłosy.
- No i? - Spytałam, patrząc na moją rękę. 
- Ile masz lat? 
- Siedemnaście a co? - Podniosłam brwi w zdezorientowaniu.
- I już masz tatuaż?
- A ty to niby nie masz? - Spytałam sarkastycznie, patrząc z podziwem na jego pełny rękaw.


- Ja jestem dorosły. - Bąknął.
- Ja też... prawie.
- No właśnie, prawie.
- A co? Nie podoba ci się? - Omg o co ja go spytałam?! Jezu.. jak to zabrzmiało. Przecież ja dalej go nie lubię, więc co mnie obchodzi jego opinia?


- Podoba. Bardzo. - Uśmiechnął się zadziornie w moją stronę, na co przewróciłam oczami.
- Wow. - Odezwał się Louis.
- Czego, znowu? - Warknęłam głosem przepełnionym jadem.
- Rozmawiałaś z jednym z nas normalnie, a on nadal żyje. - Powiedział, na co wszyscy parsknęli śmiechem, oprócz mnie.
- Ha ha. Ale się uśmiałam. - Skupiłam się na pracy którą w tym momencie wykonywałam.


Amy zaczęła robić to samo co ja tylko z drugiej strony. Widać że Louis aż ślini się na jej widok. - Tylko się nie udław własną śliną. - Powiedziałam, patrząc to na niego, to na nią. 
- Co? - Spytała niczego nieświadoma Amy.
- Nic.



_________________________________________________________________________________






* Bananowe dzieci. - W slangu miejskim jest to określenie osoby bogatej, zachowującej się jak lamus.

Serdecznie polecam