* Kim's POV *
- Jacy oni są niedorozwinięci... - Jęknęłam, gdy odjechałyśmy już wystarczająco daleko, aby nie widzieć naszego domu, w którego pobliżu są największe porażki świata na horyzoncie.
- Wiem. Po co mi to mówisz? - Przewróciła oczami, łapiąc się wysokiej lampy, żeby stanąć w miejscu. - Czekaj. Co powiesz na lody? - Spytała z uśmiechem, wskazując na budkę z zimnym przysmakiem stojącą obok nas.
- Nie wzięłam żadnych pieniędzy. - Zrobiłam smutną minę, patrząc z utęsknieniem na cennik z obrazkami przeróżnych smaków.
- Nie bój żaby. Na szczęście ja o tym pomyślałam, debilu. W tej dwójce musi być ktoś mądry. - Uśmiechnęła się szeroko, klepiąc mnie po plecach.
- Ej! W takim razie, czemu nie? Może chociaż to pomoże nam przez chwilę zapomnieć o naszych dziwnych sąsiadach? - Przytaknęła głową, zgadzając się ze mną i wyciągnęła z tylnej kieszeni parę drobnych.
- Taa... A dupa rośnie. Stać nas na praktycznie wszystkie po dwie gałki z podwójną posypką. Jakie chcesz? - Spytała, podnosząc pytająco jedną brew.
- Ymm... - Przeniosłam wzrok z powrotem na cennik i zdecydowałam się na jedną gałkę sorbetu o smaku mango, a drugą truskawkową, plus kolorowa posypka.
Am wzięła ciasteczkową oraz śmietankową gałkę i posypkę czekoladową. Roztyjemy się jak nic.
- Masz i się ciesz. - Podała mi loda, a na mojej twarzy uformował się wielki banan.
- Usiądziemy gdzieś? - Spytałam, zlizując lody, już w postaci cieczy spływające po moim wafelku, na co ona kiwnęła tylko głową w stronę ławek po drugiej stronie ulicy.
Przejechałyśmy ostrożnie, gdy nic nie jechało i usiadłyśmy, delektując się promieniami słonecznymi ogrzewającymi nasze twarze. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ zaraz po skonsumowaniu przez nas przepysznych lodów, całkiem szybko rozpoznałyśmy znajome twarze, zbliżające się do nas i machające wesoło rękami na powitanie.
- Hej sąsiadeczki! - Ryknął Louis, doprowadzając mnie do szału. Wszyscy, tylko nie oni. Na prawdę, wolałabym już moją upierdliwą panią od matematyki. No proszę!
- Co tam? - Powiedział czarnowłosy, siadając obok mnie na ławce. Jego jeszcze mogę znieść. Tak, trzymaj się Zayna, trzymaj się Zayna. Powtarzałam w myślach.
- Spoko. - Wzruszyłam ramionami, czując się trochę niezręcznie. Nie zwracałam już uwagi na resztę, łącznie z Amy. Zaczęłam jeździć rolkami po chodniku w przód i w tył. - A u ciebie? - Wydusiłam, przełykając ślinę.
Nie chcę przebywać w ich towarzystwie, do cholery!
- Dobrze. Niezły nam wykręciłyście numer z tym autem. Szacun. - Uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów, a ja przytaknęłam lekko głową, robiąc pewnie jakiś dziwny grymas.
- Mogę zobaczyć? - Mruknęłam, na co on uniósł pytająco brew. - Tatuaże. - Wyjaśniłam, co chyba zrozumiał. Mam nadzieję że nie jest głupi jak tamta czwórka.
Na szczęście, wyciągnął rękę w moją stronę, ukazując prawie w całości wypełnioną czarnym tuszem skórę. Jest na niej tak wiele tatuaży, że gdybym musiała obejrzeć je wszystkie, to zajęłoby mi to chyba parę godzin.
- Wow. Są na prawdę fajne. - Pierwszy raz niekontrolowanie uśmiechnęłam się do jednego z nich. Co? Co ci się dzieje, Kim? Słońce ci przygrzało? Szybko potrząsnęłam głową i odepchnęłam od siebie jego rękę, na co lekko zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. - Ej ty, jak masz na nazwisko? - Wstałam z miejsca, stukając w ramię tego w czerwonych spodniach, komu matka dała na imię Louis.
- Po co ci moje nazwisko? - Spytał, ciągle utrzymując na twarzy ten głupi, szeroki uśmiech, którego tak bardzo nienawidzę.
- Nie musisz znać powodów. Czyli jak?
- Tomlinson. - Odpowiedział za niego szatyn w lokach.
- No więc Tomlinson, czy nie wyraziłam się jasno, mówiąc że was nie lubię? - Skrzyżowałam ręce na piersiach, utrzymując się w pionie.
- Myślałem że żartowałaś. - Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zmarszczył brwi.
- Ja nigdy nie żartuję. Prawie. - Przewróciłam oczami i zaczęłam jechać przed siebie, ciągnąc Am za ramię.
- Pa, głąby. - Dodałam na odchodne, a oni nie odezwali się ani słowem, wytrzeszczając szeroko oczy. Czy oni są aż tak tępi?
- To. Było. Straszne. - Powiedziała Am, udając sloł mołszyn.
- No co ty? - Przewróciłam oczami, używając tego w czym jestem najlepsza, czyli sarkazmu i zaczęłam szybciej jechać przed siebie, żeby tylko być jak najdalej od tych ludzi... chociaż nawet tego co do nich nie jestem pewna. To są ludzie? Może jakieś małpy, albo coś?
- Może wróćmy do domu tą bardziej okrężną drogą? - Spytała, gdy skręcałyśmy w prawo, do dobrze znanej nam uliczki. Mieszkamy tu od urodzenia, więc chyba każdy wie czemu jest dla nas tak doskonale znana. Znamy każdą ulicę w tym mieście.
- Taa, myślę że to dobry pomysł. Unikniemy tym samym kolejnej niezręcznej wymiany zdań z 'ulubionymi sąsiadami' - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu i westchnęłam głośno, w myślach modląc się o to, żeby już dzisiaj nie widzieć tych mord. No dobra, twarzy. Bądźmy tolerancyjni. Oni sobie ich nie wybierali, nie? Bo chyba nie wybraliby takich krzywych paszczy... Nie każdy ma takie szczęście jak my.
- Właśnie. - Potwierdziła Amy, uśmiechając się szeroko. - Jak w ogóle mogli myśleć że ich lubimy? Szczególnie ten pasiasty gej. - Zaśmiała się pod nosem.
- Nie wiem. Mnie nie pytaj.
_________________________________________________________________________________