wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 2




                 * Kim's POV *



Poziom znudzenia wzrastał z każdą kolejną sekundą bezczynnego leżenia na miękkim, a nawet zbyt miękkim łóżku w moim, jakże pięknym pokoju. Urządzałam go z Amy. Żadna nowość, bo przecież my wszystko robimy razem. 


Błękitne ściany, to mój ulubiony kolor, uwielbiam wszystko co błękitne. Pamiętam jak ta dziwna dziewczyna, zwana moją przyjaciółką, upierała się na bladoróżowy. Wygrałam, oczywiście. 


Nie znoszę różu. Bez względu na to, jaki ma odcień. Mało mnie obchodzi czy jest jakiś malinowy czy kij wie jaki, dalej pozostaje różem, którego nie toleruję, bo gdy słyszę nazwę tego koloru, przed oczami pojawia mi się lalka barbie, których też oczywiście nienawidzę. 


Z resztą, nic dziwnego. Jako dziecko, ubierałam się jak chłopak i bawiłam tylko samochodzikami albo plastikowymi żołnierzami. Uśmiechnęłam się na pewne wspomnienie z dzieciństwa. Szczególnie wyryło mi się w pamięci, nawet nie wiem dlaczego. Teraz mam się przynajmniej z czego pośmiać.



- Ej! Oddaj mi moją Chloe! - Wrzasnęła mała dziewczynka, skacząc obok mnie. Byłam wyższa, więc nie miała szans.
- Po co ci ta głupia lalka?! - Zaśmiałam się głośno, odrywając głowę od ciała plastikowej istoty.
- Nie! - Pisnęła, ze łzami w oczach. - Moja Chloe!



Właśnie tak. Nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką. Jeśli chodzi o meble, to są całkowicie białe, żeby pasowały do ścian. Dalej jest ogromny, puchaty dywan, także w białym kolorze, co jest czasami mało praktyczne. Białe biurko, biała komoda, białe, dwa duże okna, białe wszystko. czasami czuję się tu jak w psychiatryku, ponieważ łóżko też jest tego koloru. Przewróciłam oczami sama na siebie, stwierdzając jak bardzo irytująco to zabrzmiało. Dobrze że przynajmniej pościel jest niebieska.






Podniosłam się do pozycji siedzącej, fukając pod nosem. Ta nuda aż unosiła się w powietrzu. Ciekawe co robi Amy. Wstałam z łóżka, w końcu decydując się ubrać w coś, co nie jest piżamą. 


Tak, jest godzina jedenasta dwadzieścia, a ja dalej mam na sobie piżamę w krówki. No co? Lubię ją. Masz z tym jakiś problem? Jezus, to z kolei zabrzmiało tak... lamersko. Wzięłam szybki prysznic, wysuszyłam włosy, związując je w wysokiego kucyka i w ekspresowym tempie ubrałam na siebie wcześniej przygotowane rzeczy.






Chyba jakoś wyglądam. Myślę że mogę się tak pokazać ludziom. Fajnie by było jakby jeszcze obchodziła mnie opinia innych, ale na dworze jest gorąco. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zbiegłam po szklanych schodach w dół. Kto wie z czego one są. 


Dla mnie wyglądają na szklane. Kuchnia była prosta, ale nowoczesna. Nie powiem co mam w lodówce bo to nie jest jakieś piepszone mtv cribs. Zaśmiałam się z własnych myśli i standardowo, zrobiłam sobie płatki z mlekiem. 


- Dzień Dobry. - Powiedziała moja zaspana mama, stając w progu. Już wiem po kim mam to późne wstawanie.
- Dobry. - Odpowiedziałam, z buzią pełną miodowych stworków. Wybrała zły moment jeśli chodzi o zmuszanie mnie do wypowiedzenia chociaż jednego słowa.


Z ociąganiem przywlekła się do blatu i włączyła ekspres do kawy. Z braku jakiegoś szczególnego miejsca do zawieszenia wzroku, wpatrywałam się dokładnie w każdy jej ruch.
- Co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy? - Spytała, podnosząc brew w pytającym geście.


- Nie. - Wzruszyłam ramionami, wpychając sobie do ust kolejną ogromną łyżkę.
- Dupa ci urośnie od tych płatków. Przecież to sam cukier jest. - Mruknęła z rozbawieniem. 
- Ha ha. - Powiedziałam ironicznie, wstając z krzesła i wkładając pustą miskę do zmywarki. - Idę do Amy bo mi się nudzi. - Powiedziałam, zmierzając w stronę małego korytarza, gdzie były wszystkie moje buty, a w tym ulubione, białe trampki.


 Może nie są już do końca białe, ale je uwielbiam. Złapałam w dłonie ciemne aviatorki i wyszłam na zewnątrz. Słońce od razu zaczęło nagrzewać moje odkryte ciało, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Mimo wszystko, lubię taką pogodę. Zaczęłam swoją krótką, pieszą wędrówkę do domu Amy, całkiem nie specjalnie spoglądając na dom bandy kretynów, ukośnik, złodziei ciszy i spokoju. 


Przewróciłam oczami i zapukałam do drzwi. Oczywiście wybrałam tą jeszcze krótszą drogę, przez trawnik, za co Amy pewnie znowu mnie zabije. To nic, umarłam wiele razy. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich ujrzałam średniego wzrostu blondynkę, nie odrywającą wzroku od telefonu. Piękne powitanie, jak zwykle.


- Cześć lamo. - Warknęłam, tym samym zwracając na siebie jej uwagę. 
- Oo to ty, Kimmie. Wchodź. - Otworzyła szerzej drzwi, a ja wparowałam do środka jak do siebie. Rozejrzałam się po salonie i stwierdziłam, że nic się od wczoraj nie zmieniło i wszystko jest tam gdzie powinno. 


Dominujące brązowe oraz czarne odcienie, drewniana podłoga i mnóstwo kwiatów. Wszędzie. Jej mama chyba ma bzika na ich punkcie. Westchnęłam, przenosząc wzrok na moją przyjaciółkę, która usiadła na kanapie, obok mnie, przenosząc moje nogi rozłożone na całej jej długości na swoje kolana. 


Tak swoją drogą, ona ubiera się czasami dosyć dziewczęco, w przeciwieństwie do mnie, oczywiście. Wystarczy tylko spojrzeć na jej strój, aby stwierdzić że jej styl jest milion razy bardziej dziewczęcy od mojego. 






- Z kim ty tak piszesz? - Mruknęłam, bawiąc się pasmem moich jasno brązowyvh włosów.
- Z Lucy. Robi imprę. - Odpowiedziała, chowając telefon do kieszeni. 
- Serio?! - Wrzasnęłam podekscytowana, z ogromnym bananem na twarzy.
- Noo, jesteśmy zaproszone.
- Kiedy? - Spytałam, zmieniając pozycję na bardziej siedzącą.
- W piątek o 19. - Odparła, wpatrując się we mnie.


- Przecież to już... - Zaczęłam liczyć na palcach. - za trzy dni! - Wstałam z kanapy, tańcząc taniec szczęścia. - Idziemy na melo, idziemy na melo. - Zaczęłam śpiewać, ciągnąc Am za rękę.
- Dobra! Uspokój się, co robimy dzisiaj?
- A nie wiem. Nudziłam się, więc przyszłam do ciebie. 


Pokój przez kilka sekund wypełniła cisza, co w przypadku naszej dwójki przebywającej w jednym pomieszczeniu jest nie lada wyczynem. W końcu Amy uśmiechnęła się pod nosem, patrząc na mnie z zadowoleniem.- Co? - Spytałam, a mój uśmiech powoli zaczął się powiększać. 


- Może mogłybyśmy odwiedzić naszych nowych sąsiadów? - Poruszyła brwiami w dziwny sposób, na co przytaknęłam lekko głową. - Złodzieje ulic. - Prychnęła pod nosem, łapiąc mnie za rękę i rozpoczynając szaleńczy bieg w stronę drzwi wejściowych. - Wychodzę mamo! - Wrzasnęła otwierając drzwi i zamykając je za nami. 


Bardzo dziwne, że miała na sobie buty już wcześniej. Może miała zamiar gdzieś iść? Na przykład do mnie? Nie ważne.
- Chodź. - Amy machnęła na mnie ręką.


                                ~*~


- Może nauczą się, że nam się nie wchodzi w drogę. - Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na różową farbę w spreju. - Patrz. Idą. - Powiedziałam, wskazując skinięciem głowy na pięciu chłopaków zamykających dom i zmierzających w stronę miasta.


- My na prawdę to robimy? - Zaśmiała się Am, zasłaniając usta dłonią. Gdy zniknęli już z naszego pola widzenia, jak oparzone podbiegłyśmy do drewnianego płotu, przeskakując przez niego. Jego wysokość ma dwie strony, dobrą i złą. Dobrą, dlatego że nikt tego nie zobaczy i na nas nie naskarży a złą, dlatego że musimy się po nim wspinać.


                               ~*~


- Wiesz że możemy mieć przez to kłopoty? - Powiedziała Am, szturchając mnie w ramię.
- Za późno. My już nie raz miałyśmy kłopoty i zawsze wychodziłyśmy z nich cało, dlaczego teraz miałoby być inaczej? - Mruknęłam, uspokajając ją.
- Nie wiem, ale to wygląda epicko. Chcę zobaczyć ich miny. - Przytaknęłam entuzjastycznie głową z wielkim uśmiechem na twarzy, zgadzając się z nią.



_________________________________________________________________________________






Dostosowałam się trochę do rad, więc mam nadzieję że teraz jest trochę lepiej <3 Oczywiście dziękuję za nie. ;) Komentujcie. 

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 1




                        * Kim's POV *



Fuknęłam pod nosem, przenosząc wzrok z pięciu debili wprowadzających się do domu dokładnie na przeciwko mnie na moją przyjaciółkę, Amy, która była równie zirytowana.


- Nie mogli wybrać sobie innego miejsca do mieszkania, tylko akurat tutaj, żeby zatruwać nam życie i zasłaniać widoki na piękno świata? - Bąknęłam.
- To było takie głębokie... - Odparła, nawet na mnie nie patrząc, kręcąc głową z podziwem, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem. Tylko ta lebioda jest w stanie poprawić mi humor. Szczególnie w tak dramatycznej sytuacji. 


Po kilku sekundach, znów jednak przybrałam tą nadąsaną minę, patrząc z pogardą na bandę dzieci po drugiej stronie ulicy. Wyglądają na starszych od nas, ale umysłowo to chyba są na poziomie noworodka, a ich mózgi przypominają orzeszki.







- Właśnie wyobraziłam sobie jak zgniatam ich mózgi, ukośnik orzeszki, moim trampkiem. - Uśmiechnęłam się przebiegle, już kreując w myślach jakże niecny plan, który rozwiał się wraz z pomysłem mojego mużyna.
- Śmiesznie by było, gdyby tak całkiem przypadkiem ich samochód stał się magiczne różowy. - Spojrzałam na nią z miną godną prawdziwego pedofila i poruszałam znacząco brwiami.


- Moja krew. - Powiedziałam, udając wzruszenie i zcierając niewidzialną łezkę, zbierającą się w kąciku mojego oka. Po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać, a chłopak z małpą na głowie popatrzył na nas jak na idiotki. Sam jesteś idiotą. - Nie gap się tak bo zaraz ci oczy wydłubię łyżeczką! - Wrzasnęłam oburzona, na co ten zaczął się śmiać.


- Łyżeczką?! - Zaczął wydzierać się krótko obcięty szatyn, by po chwili zacząć historycznie piszczeć jak mała dziewczynka. Podniosłam do góry jedną brew, powoli przenosząc swój wzrok na przyjaciółkę. Ona nie wyglądała jednak jakoś szczególnie inaczej. Skąd oni się urwali? Drogi im się pomyliły? Psychiatryk to nie w tę stronę.


- Przestraszyłaś Liama zła kobieto! Nigdy nie mów przy nim o łyżkach! - Co? Wybuchnęłam śmiechem, gdy zobaczyłam jak ten świr wzdrygnął się na słowo 'łyżka'. On się łyżek boi czy co? Jezus. Beka życia. Praktycznie turlałam się po chodniku, nie mogąc powstrzymać głośnego rechotu. Pewnie było mnie słychać na pół miasta, co jest nie lada wyczynem. Kim potrafi.


Gdy już uspokoiłam się wystarczająco, żeby wykrzyczeć im 'Get out of my city!', wstałam z krawężnika, złapałam Amy za rękę i pognałam w stronę domu, z szybkością godną przyzwoitego maratończyka. 


- Co to za cioty? Jezus. Ja z nimi nie wytrzymuję pięciu minut. - Jęknęłam głośno, rozkładając się na kanapie i rzucając deskorolkę gdzieś w kąt. Dobrze że się nie złamała, bo wydałam na nią kupę forsy, ale uwierzcie mi, były na to okazje. Pokręciłam głową, przypominając sobie bliskie spotkanie mojej deski z drzewem. Na szczęście jest cała i zdrowa.


- Masz rację. Trzeba ich stąd wykurzyć. - Odparła siadając obok mnie i włączając telewizor.
- No jasne. Nie wiem co oni tu jeszcze robią. Nie wiedzą że nam się nie wchodzi w drogę? To zawsze kończy się źle. Oczywiście dla innych, nie dla nas. - Uśmiechnęłam się, zarzucając jej rękę na ramię.


- Wiesz... ten plan dotyczący ich auta nadal aktualny, no nie? - Złowieszczo się uśmiechnęła, nie odrywając wzroku od żółtej gąbki.
- Pewnie. Jeszcze nas popamiętają. - Mruknęłam.
- Ale tak serio, to przecież oni nic nam nie zrobili. - Zmarszczyła brwi, w końcu na mnie spoglądając.
- No i co z tego? Wkurzają mnie swoim istnieniem. - Wzruszyłam ramionami.
- Racja. - Zgodziła się ze mną.


                               ~*~



- Kim! Możesz otworzyć? Nie mam teraz czasu! - Krzyknęła moja mama, gdy po całym domu rozległ się dzwonek do drzwi. Niechętnie oderwałam wzrok od ekraniku telefonu, wracając do rzeczywistości. 
- Już idę! - Wrzasnęłam, zdejmując nogi z oparcia kanapy i zmierzając w stronę drzwi wejściowych. Jakież było moje zdziwienie, gdy za nimi ujrzałam jedną z twarzy moich znienawidzonych sąsiadów. Jego na serio pogrzało?







- Cześć! - Odparł wesołym tonem, szczerząc się jak debil.
- Pa? - Powiedziałam zanim zamknęłam mu drzwi przed nosem. Lamusom nie otwieram. Westchnęłam głośno i policzyłam do dziesięciu, zanim ponownie otworzyłam drzwi, gdy denerwujące brzęczenie nie ustępywało. 


Czy on na prawdę nie może po prostu sobie pójść? - Czego? - Warknęłam, przybierając groźną minę.
- Jejku. Co ci jest? Chciałem się tylko przywitać, ale widzę że chyba masz zły humor. - Jego uśmiech trochę się zmniejszył, ale dalej nie zchodził mu z twarzy. Ma jakiś botoks, czy co? 


- I będę mieć, dopóki będziecie w pobliżu. - Przewróciłam oczami, coraz bardziej się irytując.
- Oh.. Mówisz o mnie i o chłopakach? Tak się składa że wprowadziliśmy się właśnie na stałe. - Otworzyłam szeroko oczy, prawie mdlejąc.
- Nie mówisz poważnie. - Wysyczałam przez zęby.


- Poważniej już się nie da sąsiadeczko. Jestem Louis. - Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, gdy podał mi rękę, która wisiała w powietrzu kilka sekund, a ja wcale nie miałam zamiaru jej uścisnąć. Westchnęłam głośno, przymykając oczy i próbując zachować spokój.


- Nie chcę cię poznawać i nie chcę żebyś tu był, więc z łaski swojej, rusz dupę i wynoś się z tąd. - Z powrotem zamknęłam drzwi, tym razem z głośniejszym trzaskiem i wróciłam na moje poprzednie miejsce, wybierając po drodze numer Amy. Tak, muszę jej o tym powiedzieć. Natychmiast.


- Siema lamo. Nie uwierzysz kto... - Zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, bo ona zaczęła jak zwykle gadać swoje.
- Właśnie wiem! U mnie też był jeden z nich... Zen chyba, czy coś takiego.. mniejsza z tym, powiedział że oni to tak na stałe i w ogóle. - Czy ona mi w myślach czyta. Jezus. 


- Do ciebie też?! Jak oni w ogóle mogli do nas przyjść?! - Jęknęłam głośno, opadając na kanapę. - Do mnie przyszedł jakiś... Zouis czy coś, ale kazałam mu przed chwilą spierdalać... no może trochę milej, ale chyba sobie poszedł.
- Tak samo jak ja. Był dokładnie przed sekundą.
- Masakra. - Warknęłam.


  
                       * Amy's POV *



Kurwa. Przecież my z nimi nie wytrzymamy. To jest jakaś istna masakra. Oby nigdy więcej nie wchodzili nam w drogę ani nic, bo to może skończyć się tragedią. Najlepiej by było jakby wracali tam skąd przyjechali. Westchnęłam głośno, opychając się chrupkami cebulowymi. 


Zaraz mi się skończą, a to oznacza tylko jedno. Cholera jasna. Będę musiała przejść obok domu tych pedałów, żeby dojść do sklepu. Nieeee!!! Nie przejdę tędy, a innej drogi nie ma. No chyba że cztery kilometry z buta tam i z powrotem, co nie jest chyba zbyt dobrym rozwiązaniem.


 Przecież ja nie przeżyję bez moich chrupków cebulowych. Nadałam im nawet imię, Zdzisławki. Zaśmiałam się pod nosem, przypominając sobie sytuację w sklepie, do którego oczywiście nigdy więcej nie poszłam. Tak, powiedziałam 'Poproszę Zdzisławki'. Większej siary to już chyba nikt nie jest sobie w stanie narobić. Wyciągnęłam z kieszeni moich obcisłych szortów telefon i napisałam SMS do Kim, odpisała prawie od razu. Ten nołlajf to chyba nigdy się nie oderwie od telefonu.







Grrr... Jakoś muszę sobie poradzić. Otworzyłam powoli drzwi wejściowe, rozglądając się na boki. Czysto. Wyszłam z domu i zaczęłam jak najszybciej iść w stronę sklepu.


 Przejdziesz niezauważalna. Nawet nie zwrócą na ciebie uwagi. Powtarzałam sobie w myślach, uspokajając się nieco. Z uśmiechem na ustach minęłam szatański dom i praktycznie w podskokach, zmierzałam do sklepu, gdzie były moje upragnione Zdzisławki.


- Cześć sąsiadeczko! - Usłyszałam gdzieś za sobą, a na mojej twarzy utworzył się grymas niezadowolenia. Oni są wszędzie, prawda? Nie zatrzymując się ani na chwilę, udawałam że tego nie słyszałam i zaczęłam rozglądać się na boki, 'podziwiając piękne widoki'.


- Hej! - Chłopak z małpą na głowie, nagle zagrodził mi drogę i byłam zmuszona do zatrzymania się. - Gdzie idziesz? - Spytał, uśmiechając się szeroko, czego oczywiście nie odwzajemniłam. Miałam kamienny wyraz twarzy i właśnie zabijałam go wzrokiem.







- Do sklepu. Śpieszę się, więc mnie przepuść. - Powiedziałam najmilej jak umiałam, próbując go wyminąć, ale oczywiście nie dał mi takiej możliwości.
- Pójdę z tobą. Jestem Harry - Odparł, poszerzając swój uśmiech, który jakoś nie robił na mnie żadnego wrażenia.


- Nie. Pójdę sama. Przepuść mnie, bo utnę ci palce, zmielę je i usmażę z nich placki. - Zmrużyłam na niego oczy, krzyżując ręce na piersiach, a on wytrzeszczył szeroko oczy. 
- Okej? Jak masz na imię? - Nie ustępywał. Nawet to go wystarczająco nie odstraszyło? Stanęłam prosto, przewracając oczami i szybko go wymijając.


- Spierdalaj! - Krzyknęłam, idąc najszybciej jak potrafiłam, a on zaczął truchtać obok mnie. - Czego nie rozumiesz w tym słowie? - Jęknęłam, przyspieszając jeszcze bardziej.
- No weź. Powiedz mi. - Sapnął w biegu.
- Zostaw mnie w spokoju. - Warknęłam, w końcu widząc w oddali upragniony sklep.


- Jeśli powiesz mi jak masz na imię, to zostawię cię w spokoju. - Odparł szybko.
- Sara. - Mruknęłam, kręcąc głową. - Teraz mnie zostaw. 
- Ładnie. - Uśmiechnął się, stając w miejscu. - Pa, Sara! - Krzyknął zanim zawrócił. 


Ten debil jest naprawdę aż tak tępy, żeby w to uwierzyć? Zaśmiałam się pod nosem, otwierając drzwi do sklepu i biorąc z półki dwie paczki Zdzisławków. Udało się. Może będę mieć spokój przez jakiś czas, bo ten idiota myśli że mam na imię Sara.



_________________________________________________________________________________






Macie tu pierwszy rodział <3,
 piszcie w komentarzach czy wam się podoba ;)

poniedziałek, 7 lipca 2014

Prolog



Dawno, dawno temu... czekaj, stop. Chyba jednak nie tak dawno. Tak czy inaczej, na słonecznej Florydzie, w Miami, żyły sobie dwie dziwne bananowe dziewczyny, mające w mózgu hektolitry kisielu.


Mieszkały obok siebie, a każdy ich dzień był niczym nagle wybuchająca bomba. Nigdy nie wiedziały co i gdzie się stanie oraz jakie będą tego skutki. Pewnego właśnie tego typu dnia, na początku pięknie zapowiadających się wakacji, jak zwykle wyszły z domu aby pojeździć na swoich dziwnie męskich deskorolkach.


 Tylko że one nigdy nie robią nic, co byłoby jakkolwiek dziewczęce, więc możemy usunąć słowo 'dziwnie' z poprzedniego zdania... Okej, czyli teraz mogę odchrząknąć i kontynuować... Jeździły po ulicach Miami, blisko swoich domów, susząc zęby i machając swoimi długimi włosami na wszystkie strony, niczym w reklamie szamponu do włosów, gdy nagle stwierdziły że jest im zbyt gorąco i wrócą do domu jednej z nich po wodę, spokojnie leżącą sobie w lodówce i emanującą przeraźliwym zimnem, śmiejąc się z pogody na zewnątrz, która była zupełnym tego przeciwieństwem. 


Dziewczyny jednak nie były zbytnio zdziwione temperaturą, bowiem w tym mieście trzydzieści kilka stopni celcjusza jest na porządku dziennym. Wracając, jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzały na przeciwko domu jednej z bananowych dziewczyn ogromną ciężarówkę, jakby ktoś się wprowadzał do od dawna pustego domu po drugiej stronie ulicy. 


Spojrzały na siebie wzruszając ramionami i poszły po upragnioną wodę. Ciekawe kto tu się wprowadza? Pomyślały obie. Z ulgą wypisaną na ich pięknych ryjach, wyszły z powrotem, z deskami pod pachami i zaczęły przyglądać się nowym sąsiadom. 


Od razu nie spodobała im się piątka wariatów, robiących z siebie idiotów na każdym kroku. Wkurzyły się trochę, myśląc że popsują im całe wakacje, ale jeszcze wtedy nie wiedziały jak tych pięciu debili zmieni ich życie.



__________________________________________



I oto jest! bardzo krótki prolog wprowadzający was w historię dwóch dziewczyn o imionach Amy i Kim. Będzie to w szczególności komedia. Zapraszam do czytania.



niedziela, 6 lipca 2014

Bohaterowie





                        Kim Jones
                      ( 17 lat )




                       Amy Watson
                      ( 16 lat )




                        Liam Payne
                      ( 20 lat )




                         Zayn Malik
                      ( 21 lat )




                    Louis Tomlinson
                     ( 22 lata ) 




                         Harry Styles
                       ( 20 lat )




                         Niall Horan
                       ( 20 lat )



Serdecznie polecam