Strony

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 11



Hejka!
 Jeżeli jeszcze na mnie nie zagłosowałeś w konkursie na blog listopada to możesz zrobić to teraz ;) nie obrażę się ;)
 głosujemy TUTAJ


+


Uwaga, przygotujcie się na najkrótszy rozdział na świecie.



***



                         * Kim's POV *



- Czemu idziemy do was? - spytałam, mrużąc oczy kiedy stwierdziłam że ciągnie mnie w stronę ich domu.
- Zamknij się i chodź - wywrócił oczami.
- Jeżeli jest tam Tomlinson to ja nie wchodzę - stanęłam nagle w miejscu, sprawiając że blondyn prawie upadł pod wpływem szarpnięcia, na co on fuknął z irytacją.


- Kimmie. Chodź, zignorujesz go
- Czyli jest - warknęłam, przerywając mu i skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej, wyrażając całkowity brak zamiarów poruszenia się z miejsca w przeciągu najbliższego roku.


- Daj spokój - przeciągnął to drugie słowo tak, że aż zachciało mi się rzygać. - olej go - dokończył, patrząc na mnie z politowaniem i błaganiem w jednym, ale ja wcale nie nabiorę się na ten wzrok smutnego pieska. - chodź
- Nope - uniosłam głowę do góry, oglądając swoje paznokcie i udając całkowitą obojętność.


- A jak wykopię Louisa na dwór to wejdziesz? - spytał, na co ja aż podniosłam brew z lekkim rozbawieniem.
- Możliwe - na mojej twarzy pojawił się cwany uśmieszek. Horan to Horan. On jest zdolny do wszystkiego, ale żeby aż tak? 


Westchnął tylko, by zaraz na dłuższą chwilę zniknąć za drzwiami i wrócić uśmiechnięty z nieco mniej zadowolonym Tomlinsonem pod pachą... no może nie dosłownie.


- Możesz mi tylko powiedzieć dlaczego zostałem wyrzucony z własnego domu? -  spytał zdziwiony, wstając z trawnika i trochę się otrzepując. Tak szczerze to nawet nie wiem z czego. Czasem zachowuje się jak baba, okej? Dobra, nie czasem. Zawsze, bo to pedał.


- Bo nikt cię nie lubi, Tomlinson - ryknęłam śmiechem, mierząc go od góry do dołu wzrokiem.
- Przecież ty mnie kochasz - uśmiechnął się z kpiąco.
- Trzymajcie mnie... - przybiłam piątkę z własnym czołem, tracąc wiarę w ludzkość. - kiedy na ciebie patrzę to nagle mam ochotę wysłać smsa o treści 'pomagam'


- Powtórz, bo nie równo się oplułaś - nagle do mnie doskoczył, kiwając głową.
- Czy istniejesz również w wersji z mózgiem?! - warknęłam, a Niall złapał mnie za ramiona i zaczął ciągnąć w stronę wejścia bo już chciałam mu przywalić.


- Ty wcale nie jesteś lepsza! Wyglądasz jak pinokio po inwazji termitów!
- Lepszych tekstów nie znasz?! Ty to jednak masz piaskownicę we łbie! - pisnęłam, szarpiąc się na wszystkie strony bo już byliśmy coraz bliżej i ledwo słyszałam tego zmutowanego paszteta.
- Zgasiłbym cię, ale gówno się nie pali!


- Nie gadaj tyle bo rysujesz podłogę zębami! - już cała czerwona ze złości wykrzyczałam ostatnie słowa zanim Horan zamknął mi drzwi przed nosem.
- Łooo, co to było? - nagle jakby spod ziemi wyłonił się przed nami Liam, podśmiewując się pod nosem.
- To nie jest śmieszne! - ryknęłam, łapiąc za jakiś ręcznik leżący na szafce w przedpokoju i uderzając nim z całej siły prosto w niego.  
- No dobra! Nie bij! - zaczął machać mi rękami przed nosem, odskakując na metr. 


- Ughh... - skrzyżowałam ręce na piersiach i poszłam przed siebie w pierwsze lepsze drzwi, tym sposobem lądując w salonie.. Ah, sorka. Wysypisku śmieci które chłopaki nazywają salonem. Nigdy tu nie byłam, więc nie wiem gdzie co jest ale gdybym wiedziała to wywaliłabym stąd wszystkich i zaczęła sprzątać.


W całym pokoju śmierdziało potem, zgniłymi skarpetami, męskim dezodorantem i chuj wie jeszcze czym. Aż mi się słabo zrobiło. Na kanapie rozwalony leżał Harry z pilotem w ręce co chwila przerzucający kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Czym w jego przypadku jest konkurs na miss mokrego podkoszulka albo coś w tym stylu.


- Co to kurwa jest?! - jęknęłam, z obrzydzeniem oglądając wszystko dookoła. 
- Ooo Kimmie! Cześć moja kochana sąsiadko! - Loczek nagle zerwał się z miejsca i podbiegł do mnie, ściskając w szczelnym uścisku.
- Odwal się! Śmierdzisz! - Odepchnęłam go, kręcąc głową z niezadowoleniem na co on przysunął do nosa rękaw koszulki, wzruszając ramionami.


- Jestem po treningu, zaraz wezmę prysznic - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, przyglądając mi się uważnie.
- Gdzie Zayn? - spytałam, unosząc pytająco brew. 
- Twój chłopak? Nie wiem, chyba na górze - kiwnął głową w stronę schodów prawdopodobnie prowadzących na piętro, po czym wrócił na swoje poprzednie miejsce podczas gdy we mnie aż się gotowało.


- To nie jest mój chłopak ciołku! - wrzasnęłam wkurzona i zirytowana w tym samym czasie, wywracając oczami.
- Kto? - usłyszałam za sobą głos rozbawionego Nialla.
- Nie ważne - bąknęłam niczym naburmuszone dziecko, opierając się o ścianę za mną.


- Zluzuj majty Jones - powiedział, podnosząc ręce w geście obronnym. - No i chodź - złapał mnie za rękę znowu ciągnąc w stronę wyjścia z domu.
- Gdzie? Dopiero weszliśmy - spytałam zaskoczona.
- Na chwilę do twojego domu - odparł szybko, zaraz przenosząc wzrok na Liama, którego mijaliśmy w przedpokoju. - Zwołaj wszystkich. Zaraz będziemy z powrotem - Uniosłam na niego pytająco brew, nie rozumumiejąc o co chodzi. - Ah, no i skoczymy jeszcze po Amy. Może nie jest już zajęta


Ja zrobiłam tylko minę typu wtf i zaczęłam się śmać nie wiadomo z czego.
- Mogę wiedzieć o co tu chodzi? Po co idziemy znowu do mnie? Ledwo weszłam do waszego domu - zerknął na mnie kątem oka, otwierając drzwi wejściowe i wlokąc mnie za sobą po schodach prawdopodobnie zmierzając do mojego pokoju. 


Zaśmiał się na moje słowa i splótł nasze palce ze sobą co trochę zbiło mnie z tropu.
- Jak to po co? Musisz mieć kostium bo idziemy na plażę.



_________________________________________________________________________________







Wiem że ten rozdział jest masakrycznie krótki ;c przepraszam ;*



Kochaam <33



piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 10




                          * Kim's POV * 



Po tej całej przygodzie z lasem nasze relacje z sąsiadami trochę się poprawiły. A nawet bardzo. Dalej nie znoszę Tomlinsona a najlepsze kontakty mam chyba z Niallem. Ten chłopak nie przestaje się uśmiechać i zawsze kiedy jestem przybita albo mam po prostu zły dzień, on mnie rozśmiesza. 


Można nawet powiedzieć że jesteśmy przyjaciółmi. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem natomiast jak on to odbiera. Tak czy inaczej uwielbiam Nialla a resztę bandy idiotów da się znieść. Zaraz po blondasku jest Zayn. Lubię jego tatuaże i się jako tako dogadujemy. Nie to co Louis Piepszony Tomlinson, który chyba dalej myśli że go lubię. Jest po prostu denerwujący i irytuje mnie na każdym kroku. Harry to po prostu chłopak z małpą na głowie. Tak, zapamiętałam jego imię. Cud nad cudami. Jest jeszcze oczywiście Liam. Ułożony i rozsądny. On też jest w sumie spoko.


- Kims! - usłyszałam wesoły głos, który rozpoznałabym wszędzie. Obejrzałam się do tyłu, przerywając wywieszanie prania na sznurek; musiałam to robić, ponieważ mama mnie o to prosiła. Jej wyjazd trochę się przedłużył. Zostawiła mnie samą w domu na jakieś półtora tygodnia. Z jednej strony to dobrze a z drugiej nie do końca.


- Cześć cioto - odparłam z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy patrząc jak blondyn przechodzi przez ulicę, a potem już patataja jak koń w moją stronę. Wie że zawsze mnie to śmieszy. Podbiegł bliżej pochylając się, łapiąc mnie pod kolanami i przerzucając sobie przez ramię. - Ej! Zaraz puszczę pawia! - wrzasnęłam mocno trzymając jego koszulkę z tyłu gdy zaczął kręcić się w kółko.


- Trudno
- Na twoją ulubioną bluzkę - dokończyłam śmiejąc się na pół miasta a on postawił mnie z powrotem na ziemi udając przerażenie. - Blondiii - powiedziałam przeciągając słodko ostatnią literę i owinęłam ręce wokół jego talii wtulając policzek w klatkę piersiową chłopaka, na co on oparł brodę o moją głowę obejmując ramionami.


- Tęskniłaś za mną? Widzieliśmy się wczoraj - ryknął śmiechem.
- Tak, Masz z tym jakiś problem? - oderwałam się od niego udając gangstera i wymachując rękami ma wszystkie strony.
- No może mam, a co? Fikasz? - próbował robić to co ja ale za bardzo mu to nie wychodziło. Z tą słodką mordą to do innej branży.
- No - powiedziałam ostatni raz głosem dresa, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.


- Co robisz? - zmienił temat, przenosząc wzrok na mokre szorty które kilka sekund temu wzięłam do rąk. Zabrałam z koszyczka dwie spinki do prania i przypiełam je z obu stron spodenek, zerkając na blondaska.
- Pranie wieszam. Nie widać? - pokręciłam głową, zabierając kolejną rzecz.
- Pomóc ci? - spytał grzecznie przyglądając mi się uważnie.


- Nie, dzięki. Już kończę a poza tym, chyba nie chcesz dotykać majtek mojej mamy - powiedziałam chichocząc pod nosem na co on zrobił obrzydzoną minę szepcząc pod nosem 'dobra, nie.' 
Podczas wieszania jednych z ostatnich rzeczy zauważyłam, że Niall usiadł na naszej chuśtawce ogrodowej i zaczął się na niej bujać. Pomijając fakt, że prawie ją rozwalił odpychając się za wysoko. Z trudem powstrzymywałam śmiech.


- Gdzie masz Amy? - spytał w końcu, gdy podniosłam z ziemi pustą miskę i zaczęłam iść w stronę drzwi wejściowych mojego domu. 
- Pojechała z rodzicami na zakupy spożywcze. Nie ma jej już jakieś dwie godziny, więc niedługo powinna być - chłopak dogonił mnie słuchając uważnie tego co mówię.
- Jestem głodny - nie zaskoczył mnie tymi dwoma słowami. On zawsze jest głodny. Bardziej dziwi mnie to, że nawet teraz nie ma w łapach niczego do jedzenia. 







                                ~*~



Pięć kanapek Nialla i mojej jednej później, siedzieliśmy na kanapie w salonie grając w fifę. Akurat w momencie gdy zaczęłam skakać po całym pokoju i wrzeszczeć że wygrałam, usłyszeliśmy szybkie pukanie a potem otwieranie się drzwi.
- To ja! - usłyszałam radosny głos mojej przyjaciółki chwilę potem widząc ją w progu salonu. - siema Niall - bąknęła rzucając w niego jakimiś czipsami paprykowymi.


- To dla mnie?! Dzięki, kocham cię - odparł chłopak otwierając foliową paczkę.
- Ej! Pohamuj się z tymi wyznaniami. Będę zazdrosna - warknęłam próbując utrzymać poważny wyraz twarzy. Ale... no cóż, nie wyszło.
- Jejku, ciebie też kocham, Jones - zachichotał, kopiąc mnie w udo.
- Za co to? - spytałam marszcząc brwi.
- Za to że wygrałaś ze mną mecz - powiedział kiwając głową w stronę telewizora, na co ja uśmiechnęłam się szeroko.


- Kim! Kupiłam sobie chyba zapas Zdzisławków na cały rok... - zaczęła, ale oczywiście nie dałam jej skończyć.
- Który zjesz zapewne w tydzień - odparłam zgodnie z prawdą patrząc to na nią to na Nialla - Jezu! Właśnie wyobraziłam sobie jaką bylibyście idealną parą! - krzyknęłam, a moje oczy zaczęły się błyszczeć. Oczywiście. Przecież oni są tacy sami! Wpierdalają tony jedzenia i nie tyją, cały czas się śmieją, wymyślają głupie pomysły. Oboje są blondi... para idealna!


Zaraz po tym jak wypowiedziałam to zdanie oni popatrzyli się na siebie po chwili wybuchając głośnym śmiechem.
- Powaliło cię Kimmie! - ryknęła Am dławiąc się śmiechem - Chyba wy! - Niall już tarzał się polerując mi podłogę swoimi plecami i trzymając się za brzuch.
- No weźcie. Ja mówię poważnie - westchnęłam zawiedziona, wyrzucając ręce w powietrze.
- Ja też - powiedziała Amy, powoli się ogarniając i siadając obok mnie. 
- Powaliło cię? - wykrzywiłam twarz w bardzo dziwnym grymasie, z obrzydzeniem patrząc na Horana - Że tak z własnym bratem? - bąknęłam na co ona przewróciła tylko oczami.
- Zapomnij, Jones. 


- Awww... uważasz mnie za brata? - jęknął ucieszony blondyn zgniatając mnie w mocnym uścisku.
- Pewnie śmierdzielu ale teraz mnie puść bo widzę że zgniatanie ludzkich kości to twoja specjalność - wydusiłam odpychając go jak najdalej.
- Widzisz jak się kochacie? Shippuję was.


- Że co kurwa robisz? - Niall zmarszczył brwi nie rozumiejąc.
- Shippuję - wzruszyła obojętnie ramionami na co on wydawał się być jeszcze bardziej skonsternowany.
- Co? - pokręcił głową.
- Boże Horan. Na jakim ty świecie żyjesz? - moja przyjaciółka przybiła piątkę z własnym czołem wydając z siebie jęk bezradności jakby nic już nie pomogło temu człowiekowi. - Shippowanie to takie coś... Z resztą, nie będę ci teraz tego tłumaczyć dziecko. Sprawdź w internecie - westchnęła  z irytacją.
- Okej? Nie zapominaj że jesteś ode mnie młodsza o cztery lata 'dziecko' - parsknął śmiechem robiąc cudzysłów w powietrzu.


- Ah, no tak. Jesteś za stary żeby wiedzieć co to znaczy - bąknęła blondynka wstając z miękkiego mebla i otrzepując się z niewidzialnego pyłku. - Ja już będę się zbierać. Obiecałam mamie że pomogę jej robić obiad. Cześć kaszaloty - zaśmiała się burząc nam fryzury i uciekając przez drzwi wejściowe.  


- Co to znaczy? To 'shippuję'? - blondyn zadał mi pytanie od razu po tym jak Amy wyszła podczas układania włosów. 
- Yyy... jakby ci to powiedzieć - podrapałam się po karku mrużąc oczy i przeczesując moje splątane kłaki dłonią. -  No, ten - zaczęłam się jąkać, na co on popatrzył na mnie pół rozbawionym, pół zdekoncentrowanym wzrokiem.
- No mów. To coś głupiego?
- Nie wiem czy głupiego ale na pewno nie pasującego do nas - przeklnęłam w myślach biegając wzrokiem po białej ścianie za głową Nialla.


- Aha? - ten pytający wzrok utwierdził mnie w przekonaniu że dalej nie wie o co chodzi.
- Może faktycznie lepiej będzie kiedy sprawdzisz to na necie - wzruszyłam ramionami, uciekając od niezręcznej sytuacji. - No to jak? Gramy dalej? - spytałam z uśmiechem na ustach.
- Wiesz co? Już mi się odechciało - odpowiedział mrużąc oczy w lekkim zamyśleniu.
- Co ty knujesz Horan? - zaśmiałam się kiedy na jego ustach rozciągnął się chytry uśmieszek.
- Zobaczysz Jones.



___________________________________________________________________________________







I jak wam się podoba? ^^ Wiem że ten rozdział jest trochę nudny, wyjątkowo mało się w nim dzieje ale jest przepełniony informacjami tak, żebyście wiedzieli o co chodzi. 


Jak myślicie? Co Niall kombinuje? ;D

...

Kocham was misiaki <3

Komentujcie ;*

 








poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 9 Część II




Żeby zapomnieć o tym, że poszło się z kimś jeszcze, w dodatku do lasu to trzeba mieć nieźle narąbane w mózgu. Ale czego można się spodziewać po ludziach którzy nawet tego narządu nie posiadają? No właśnie. Teraz muszę ich szukać. Patafiany jedne. 


- Czekaj. - Powiedział w pewnym momencie Zayn, gwałtownie się zatrzymując. - Słyszałaś?
- Ale co? - Spytałam zdezorientowana. 
- No to. - Fuknął, a ja zaczęłam przysłuchiwać się dokładniej. Rzeczywiście, coś zaczęło zgrzytać, a ja o mało nie posrałam się w gacie. 


- Jezu! - Pisnęłam przerażona, gdy nagle coś przebiegło centralnie przed moim nosem. Momentalnie odwróciłam się w przeciwną stronę i zaczęłam biec przed siebie ile sił w nogach. Moje serce biło sto razy szybciej niż powinno i aż zrobiło mi się gorąco. Nawet nie zauważyłam kiedy zgubiłam telefon z latarką. 


Prawdopodobnie wypadł mi z ręki, ale zorientowałam się dopiero gdy stwierdziłam że znowu nic nie widzę. Zwolniłam trochę tempo i obejrzałam się za siebie, co było całkowicie bezsensownym pomysłem bo i tak gówno widziałam. Poczułam że na coś wpadam. Aż mnie odrzuciło. Proszę, tylko nie wilkołak. Proszę.


- Tu jesteś! - Usłyszałam dobrze mi znany głos Amy. Jejku, wreszcie. Już myślałam że jej nie znajdę i tu umrę.
- Szukaliśmy cię! Gdzie reszta? - Tomlinson? Okej.
- Też chciałabym to wiedzieć tumanie. - Bąknęłam, przewracając oczami.


- Dobra, Kim daruj sobie te odzywki. To na prawdę nie jest miejsce ani pora. - Bąknęła Am, podchodząc bliżej i obejmując mnie ramieniem. - Byłaś sama? Nie masz jakiejś latarki, albo coś?
- No właśnie miałam, ale coś przebiegło mi przed twarzą i spanikowałam, pewnie wyrzucając ten telefon gdzieś w krzaki. - Westchnęłam. - Był ze mną Zayn i chyba mi się zgubił.


- Mówisz że ci wypadł kiedy zaczęłaś uciekać? Musimy tam wrócić. - Powiedział poważnie Louis.
- Chyba cię powaliło. - Warknęłam ze strachem wypisanym na twarzy. - Ja tam nie wrócę.
- Zayn! - Wrzasnęła Amy, niestety z marnym skutkiem. Zmarszczyłam ze skupieniem brwi, próbując coś wymyślić, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. 


- Chyba zostaje nam tylko to. Wrzeszczenie imion reszty z nadzieją że nas usłyszą. - Wiem że nie wierzę nawet w to co mówię, ale warto próbować.
- Ten las jest ogromny, Jones. Mogą być nawet na drugim końcu. - Westchnął Tomlinson.
- No dobra! To wymyśl coś lepszego panie wszystko wiedzący Tomlinson! - Wrzasnęłam z oburzeniem, wyrzucając ręce w powietrze na znak bezsilności.


Między nami zapadła cisza, a ja fuknęłam z frustracją. No to super. Chyba już wolałam towarzystwo Zayna, mimo tego że jest teraz ze mną Amy.
- Boję się Kimmie. - Usłyszałam łamiący się głos mojej przyjaciółki, na co objęłam ją ramionami, szepcząc że wszystko będzie dobrze.


- Niedługo znajdziemy resztę i wrócimy do domu. - Westchnęłam, opiekuńczo gładząc ją dłońmi po plecach. - Tylko nie płacz. 
- Masz rację. Musimy znaleźć resztę. Chodźcie. - Bąknęła, odrywając się ode mnie i niepewnie idąc w nieznany mi kierunek.


Louis widząc jak bardzo Am jest przerażona, bez zastanowienia wyszedł na przód, chociaż on też trząsł się ze strachu. Doceniam, Tomlinson. Zarzuciłam rękę na ramiona mojej przyjaciółki i powoli zaczęłam stawiać kroki w nieznaną mi stronę.


                               ~*~ 


Nie wiem nawet ile szliśmy, ale na pewno bardzo długo. Nogi zaczęły mnie już boleć, a po sąsiadach ani śladu. Najgorsze jest to, że niezależnie od tego w którą stronę spojrzałam, widziałam tylko ciemność i dzięki świecącemu teraz wyjątkowo jasno księżycowi zarysy drzew. Nie sądziłam że kiedykolwiek to powiem, ale chcę żeby chłopaki byli teraz z nami.


W pewnym momencie stanęłam w miejscu, tym samym szarpiąc Amy za rękę, żeby też się zatrzymała i ze zrezygnowaniem opadłam na trawę, oplatając nogi ramionami.
- To nie ma sensu. - Bąknęłam, wzdychając ciężko i modląc się, żeby zrobiło się już jasno. Byłam śmiertelnie przerażona, a każdy najcichszy szelest wywoływał u mnie coś blisko zawału. Z mojej powieki wydostała się jedna, samotna kropla, po chwili zamieniając się w wodospad łez.


- Kimmie. Ty płaczesz? - Spytała przyjaciółka, kucając i biorąc moją twarz w swoje dłonie. - Znajdziemy ich. Nie płacz bo ja też zacznę. - Powiedziała, a jej głos załamał się przy ostatnim słowie. Pokręciłam głową, pociągając nosem i przetarłam policzki rękawami bluzy, wstając na równe nogi. 


- Louis? - Zmarszczyłam brwi, nie widząc w pobliżu zarysu męskiej sylwetki. Wiem że to pedał, ale bez przesady.
- Louis. - Warknęła ze strachem w głosie Amy, gwałtownie podrywając się z ziemi. Otworzyłam szeroko oczy, nie słysząc głosu pasiastego, ani nie czując jego charakterystycznego smrodu.
- Tomlinson, do cholery jasnej! - Wrzasnęłam, a echo rozniosło się po lesie.


- Co? - Usłyszałyśmy ten okropny głos, który teraz tak bardzo chciałyśmy usłyszeć i westchnęłyśmy z ulgą.
- Ty patafianie! Gdzie ty polazłeś?! My prawie umarłyśmy z przerażenia! - Zaczęła blondynka, idąc w stronę oddalonego o jakieś teraz już dwadzieścia metrów Tomlinsona.
- Byłem tylko się odlać, ale widzę że się stęskniłyście. - Odparł, będąc już na wyciągnięcie ręki.
- Idiota. - Fuknęłam z frustracją, uderzając go z całej siły w ramię.


Odwróciłam się do nich plecami, przeklinając pod nosem i zobaczyłam małe światło w oddali, które aż mnie raziło. Nic dziwnego. Przecież już dawno nie widziałam światła. Zmrużyłam oczy, widząc zarysy czterech sylwetek i w jednym momencie przepełniła mnie niesamowita radość.


- Chłopaki! - Krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, a na moich ustach rozciągnął się szeroki uśmiech. Zaraz po tym zaczęłam biec w tamtą stronę.
- Ej! Patrzcie, to Kim! - Wrzasnął blondyn gdy byłam wystarczająco blisko, a ja z rozpędu uderzyłam w jego klatkę piersiową, przytulając się do niego. Sama nie byłam świadoma swoich czynów, ale po prostu cieszyłam się że w końcu się znaleźli.


Gdy już oderwałam się od Nialla, ten popatrzył na mnie zszokowany. Po chwili jednak zaskoczenie zastąpiła radość i szczery uśmiech.
- Czyli jednak mnie lubisz, Jones. - Odparł uradowany, dumnie podnosząc głowę do góry.
- Cicho, Horan. - Przewróciłam oczami, przenosząc wzrok na Am i Louisa zmierzających już w naszą stronę.


- Wreszcie was znaleźliśmy! - Ucieszył się Liam, świecąc latarką prosto w moje oczy.
- Zayn, znalazłeś swój telefon? - Spytałam, będąc lekko zażenowana swoim zachowaniem.
- Tak, znalazłem. Nie był daleko, a poza tym świecił na kilometr. - Zaśmiał się, wymachując mi przed nosem czarnym urządzeniem marki apple.


- Co to w ogóle było? - Zmrużyłam oczy, aż się wzdrygając na samo wspomnienie stworzenia przebiegającego mi przed twarzą.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Nie przyglądałem się za bardzo, ale chyba jakaś sarna. - No cóż. To w dalszym ciągu dzikie zwierze.


- Wie ktoś z was jak stąd wyjść? Która jest w ogóle godzina? - Odezwała się Am, wymachując rękami na wszystkie strony.
- Jest dokładnie... trzecia dziewięć. - Odpowiedział jej częściowo Zayn, spoglądając na ekran telefonu.
- Pewnie że wiem jak się stąd wydostać. Szukaliśmy tylko was. - Powiedział pewnie Liam, kiwając głową w lewo, na znak żebyśmy szli za nim.
- Serio? - Otworzyłam szeroko oczy, ciesząc się niezmiernie.
- Serio. 


Słuchając uważnie Liama i idąc za nim krok w krok, wreszcie dotarliśmy do mojego domu. Co prawda zmarznięci i przerażeni, ale co najważniejsze żywi. Równo o wpół do czwartej siedzieliśmy w salonie, okryci kocami, które dałam każdemu... Tak, znajcie moją dobroć. No i oczywiście popijając gorącą herbatę, aby chociaż trochę się ogrzać.


- Na noc? Mało już jej zostało, ale możemy być z wami dopóki nie zrobi się jasno. - Odparł Harry, otulając się szczelnie miękkim materiałem w kotki.
- Okej. - Przytaknęłyśmy zgodnie razem z Amy.


Ten dzień... a raczej noc na pewno zapamiętamy na bardzo długo. 


No cóż. 


Przynajmniej będziemy mieli co opowiadać swoim wnukom.



_________________________________________________________________________________



Jejku. 


Bardzo, bardzo, bardzo was przepraszam za tak wielkie opóźnienie, ale nie miałam w ogóle czasu, a poza tym usunął mi się cały gotowy rozdział i musiałam pisać wszystko od nowa, co nie było wcale takie proste. Przepraszam, kocham <3 ^.^



wtorek, 30 września 2014

Rozdział 9 Część I




                      * Kim's POV *



- Wygląda na to że chyba musicie zostać na noc. - Westchnęłam zrezygnowana, przenosząc wzrok na moją bliską zawału przyjaciółkę. Nie bez powodu jest w takim stanie. To wszystko przez tych debilów, którym zachciało się spacerować po lesie w środku nocy. Tak, nie dość że już po tym horrorze byłyśmy przerażone, to oni wpadli na ten jakże 'wspaniały pomysł';


 Zaraz po tym jak Niall wyjadł mi wszystkie zapasy z lodówki prawie że z nią włącznie i po wielu protestach ze strony naszej dwójki płci żeńskiej wyszliśmy na spacer. To chyba był najgłupszy pomysł jaki w życiu widziałam. Po co wyszliśmy? Bo sąsiedzi chcieli się dotlenić. Może jednak coś im się w mózgach poprzewraca, tak że będą w miarę znośni. Zdecydowanie poszliśmy za daleko i w złą stronę.
- Jesteście chorzy psychicznie. - Bąknęła Amy, rozglądając się dookoła ze strachem. - Po co mamy wchodzić do tego lasu? 


- A co? Jesteś tchórzem, Watson? - Spytał Tomlinson, robiąc przebiegły wyraz twarzy, na co blondynka zmarszczyła brwi, prostując się i przybierając obojętną minę.
- Nie prawda. - Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej. - Idziemy.



I tak się zaczęło...



Wszyscy z lekkim wahaniem zaczęliśmy iść wgłąb ciemnego, mrocznego lasu, patrząc w każdą możliwą stronę. Niesamowicie się bałam, a każdy najcichszy dźwięk przerażał mnie jeszcze bardziej. Aż podskoczyłam w miejscu, wydając z siebie pisk, gdy usłyszałam za sobą trzask łamanych gałęzi.


 Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam wpatrującego się we mnie blondyna.
- Sorry. - Bąknął, uśmiechając się niewinnie, a ja prychnęłam cicho, idąc za resztą grupy.
- Słuchajcie. Pilnie potrzebuję się odlać. - Odezwał się nagle Harry, na co wszyscy jęknęli z niezadowoleniem. W tej ciemności praktycznie nikogo nie widziałam. 


Tylko zarysy ludzi no i rozpoznawałam Nialla po neonowej, święcącej w ciemności bransoletce.
- No to idź w krzaki, Styles. - Powiedziała Amy gdzieś po mojej prawej.
- Okej. Ale stójcie tu. - Odparł wystraszony małpi chłopak, idąc gdzieś między drzewa. 


Nie wracał już chyba z piętnaście minut, a wszyscy zaczęli się o niego martwić. Oprócz mnie, oczywiście. Mam go totalnie gdzieś. Mimo wszystko ta scena wyglądała jak z jakiegoś horroru. Dobrze że wzięłam bluzę, bo robiło się coraz zimniej. Byłam strasznie śpiąca, ale nic w tym z resztą dziwnego. Przecież jest już... Pierwsza trzydzieści. 


No i oczywiście nie ma tu zasięgu. Super. Usiadłam na jakimś większym kamieniu i pochyliłam się, łokcie opierając na kolanach. Przetarłam twarz dłońmi, próbując chociaż trochę się obudzić, ale nie przyniosło to oczekiwanego skutku. Widziałam jak obraz zaczął mi się zamazywać, a powieki mimowolnie zamykać.



                               ***



Otworzyłam oczy ze zdekoncentrowaniem i zaczęłam rozglądać się z paniką dookoła. Leżałam na trawie, a w pobliżu nie było nikogo. Szybko odblokowałam telefon... Przynajmniej próbowałam. Rozładowany. No to pięknie. 


Z szokiem wypisanym na twarzy, otworzyłam szeroko oczy i wstałam na równe nogi. Było tak samo ciemno jak wcześniej, więc nie mogłam spać długo, ale gdzie się wszyscy podziali? Dobra, Kim. Ogarnij się. Muszę ich poszukać. A co jeśli wyszli już z lasu i o mnie zapomnieli?


 Mój oddech z paniki strasznie przyspieszył, gdy uświadomiłam sobie że właśnie jestem w lesie, do tego w środku nocy. Nagle jak na zawołanie wszystkie horrory z akcją toczącą się w identycznych miejscach przypomniały mi się. 


Przełknęłam ślinę i rozszerzyłam oczy, prawie umierając z przerażenia gdy coś zaczęło szeleścić gdzieś z tyłu. Było to dość daleko. Jakieś 30 metrów ode mnie. Nie byłam w stanie zobaczyć kto lub co to było. Nadal panowała prawie całkowita ciemność. Co mam teraz zrobić? Czy ja umrę? Jestem na to za młoda. Mam dopiero siedemnaście lat. Okej, uspokój się. Pewnie tylko ci się przesłyszało. Przymknęłam oczy, robiąc głęboki wdech i ponownie usłyszałam ten sam dźwięk. Mogę się założyć że już cała osiwiałam. 


Powoli zaczęłam stawiać kroki w tamtą stronę, aż w końcu zobaczyłam zarys męskiej sylwetki. A co jeśli to jakiś zabójca? Albo któryś z tych idiotów. 
- Kim? - Zayn. - Tu jesteś.
- Zayn? Gdzie są wszyscy? Która godzina? - Zasypałam go pytaniami, teraz podchodząc już pewniej.
- Godzina? - Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. - Druga dwadzieścia trzy. Też nie masz zasięgu? 


- Mam rozładowany telefon. - Bąknęłam z zażenowaniem. - Gdzie reszta?
- Nie wiem. Rozdzieliliśmy się gdy Harry nie wracał, a o tobie zapomnieliśmy. Szedłem z Liamem, ale go zgubiłem. Musimy ich poszukać. - Wiedziałam że o mnie zapomnieli. Przytaknęłam głową, wzdychając.


- Daj mi swój telefon. - Powiedziałam spokojnie, a on bez zastanowienia wyciągnął dłoń z urządzeniem, przekazując go mi. Weszłam w ustawienia i włączyłam latarkę. Od razu lepiej. Teraz już widzę go w zupełności.






- Chodź. - Machnęłam ręką w wydający mi się znajomo kierunek i zaczęłam niepewnie iść, oświetlając drogę przede mną, światłem wydobywającym się z komórki Zayna. Słyszałam kroki gdzieś z tyłu, co przekonało mnie że chłopak idzie zaraz za mną. No i dobrze. Musimy ich znaleźć bo inaczej zaraz się posram ze strachu. Chyba jednak są idiotami. Wszyscy.



_________________________________________________________________________________



Jak widać rozdział 9 jest podzielony na dwie części ze względu na to że teraz mam mało czasu, ale co za tym idzie druga część pojawi się bardzo szybko, bo prawdopodobnie za kilka dni. Kocham was! ;* Koniecznie zostawcie komentarz żebym wiedziała ile was jest. To na prawdę motywuje ;)




niedziela, 21 września 2014

Rozdział 8




                         * Kim's POV *



Co ty właśnie powiedziałaś, kobieto? Czy ona chce się z nimi pogodzić? Może jeszcze zostaną bff i będą skakać po tęczy?
- Serio, Amy? - Wypaliłam, marszcząc brwi i wierząc w to że może się przesłyszałam albo ona zmieniła zdanie.


- Tak, mówię całkiem serio. Oni wcale nie są tacy źli. - No chyba jej się coś w główce poprzewracało.
- Żartujesz. - Mruknęłam, chowając twarz w poduszce.
- Ani trochę. Zrozum, Kim. Nie mam ochoty się na nich wyżywać. Oni nawet nic nam nie zrobili. - Usiadła na przeciwko i wyrwała poduszkę z moich dłoni. - Bądź miła. - Szepnęła, zachęcająco klepiąc mnie po ramieniu.
- Taa... Pierdolcie się wszyscy. - Złapałam za koc leżący teraz na podłodze i przykryłam się nim razem z głową, na co ona tylko westchnęła. 


W tym pięknym momencie, oczywiście musiał zadzwonić dzwonek do drzwi. Amy wstała z kanapy i prawdopodobnie poszła do przedpokoju, otworzyć. Usłyszałam dobrze znane mi głosy i myślałam że zwymiotuję. Nie, proszę. Nie oni. 


- A ty co? Aż tak się boisz? - Powiedział prawdopodobnie Tomlinson, zanim poczułam że moje nogi właśnie zostają zgniatane.
- Ał! Ty idioto! - Wydarłam się i zrzuciłam z siebie koc, bijąc go poduszką prosto w ten pusty łeb, na co Am szepnęła pod nosem coś w rodzaju 'miła Kimmie'. A niech się wali.


- Dobra, dobra! Sorry! - Palnął Tomlinson, łapiąc mnie za nadgarstek, a ja popatrzyłam wściekle na Amy, czując wzbierający się we mnie ogień szału. Każdy dobrze wie że ja nienawidzę słowa 'sorry'. Oczywiście każdy, oprócz nich. 


Jęknęłam, zgrzytając zębami i ponownie przykryłam się kocem, nie chcąc rozmawiać z nikim. Odpierdolcie się ode mnie, to nie zabiję.
- Co jej? - Szepnął któryś z głosów. - Okres ma, czy co? 
- Słyszałam. - Powiadomiłam ich, ledwo powstrzymując śmiech. Co jest ze mną nie tak? Dopiero się złościłam a teraz śmieję? Ups. Nic nie poradzę na to, że śmieszy mnie ich rekordowy poziom debilizmu. - Zamknąć mordy. - Fuknęłam, z kpiącym uśmiechem na twarzy. Dobrze że tego nie widzą.


- Przez telefon nie byłaś taka zła. - Powiedział prawdopodobnie Niall.
- Nie lubię cię. - Warknęłam prosto w koc, na co Amy zachichotała. Zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu i spojrzałam na nią pytająco, spod miękkiego materiału. - Co? - Ona już robiła się cała czerwona ze śmiechu, a my nie wiedzieliśmy o co chodzi.


- Ona lubi Zayna. - Wyjąkała w końcu przez śmiech, zakrywając usta dłonią. Od dzisiaj możecie nazywać mnie 'pani burak'. Pozwalam. 
- Nie prawda. - Bąknęłam, mordując ją wzrokiem i patrząc na każdego po kolei. Harry, czyli małpi chłopak wyglądał na oburzonego, Niall chichrał się razem z Am, Tomlinson tarzał się po podłodze ze śmiechu, a Liam wyglądał na niewzruszonego. Za to Zayn głupio się uśmiechał. 


Życzę wam żebyście spłonęli na stosie, a wasza śmierć była bolesna i powolna. 
- Tak lubi, lubi? - Wypalił Niall, łapiąc się za brzuch.
- Lubi, lubi. - Potwierdziła Amy, a ja miałam ochotę wydłubać jej oczy, wyrwać wnętrzności i zrobić budyń z jej mózgu. Oh, przepraszam, ona już go tam ma, a mózgu brak.


- Zamknij mordę, Watson i nie pierdol głupot, bo chyba się najebałaś. - Boże, co za siara.
- Wow. Kimmie użyła dwóch przekleństw w jednym zdaniu. Jest zła. - Spoważniała nagle, szturchając Nialla ostrzegawczo. - Ale taka jest prawda. - Szepnęła pod nosem, myśląc że nikt tego nie usłyszy, ale wyszło całkiem na odwrót. 


Myślałam że ten uśmiech zejdzie Zaynowi z twarzy, ale on tylko się poszerzał. Kpi sobie ze mnie? Okej. 
- Zmieńcie temat, frajerzy. Mnie tu nie ma. - Zrobiłam to co przedtem, czyli zakryłam całkowicie swoją twarz i jęknęłam z zażenowaniem, odcinając się od świata. No w sumie to nie do końca, bo słyszałam co mówią, ale może gdy będę udawać że śpię to przestaną mnie dręczyć.


Dłuższą chwilę ciszy przerwał głos Am. Chyba jednak było lepiej kiedy się nie odzywała, bo teraz to przegięła.
- Kim się zakochała. - Powiedziała znacznie szybciej niż zazwyczaj, po czym zaczęła uciekać, dobrze wiedząc że będę ją gonić. Miała rację. Natychmiastowo zerwałam się z kanapy i włączyłam swoją wysportowaną stronę, po prostu chcąc ją zabić, wyrwać włosy i te sprawy. 






Nie może po prostu przestać się odzywać? Dzisiaj jest jakiś dzień wkurzania Kim przez Amy czy co? Ta to dopiero ma biegi. Tomlinson się chowa. W końcu stanęłam w miejscu, piszcząc z bezradności i wściekłości, rezygnując z dalszej pogoni za Watson. Wróciłam na swoje poprzednie miejsce i zdecydowałam że nie będę już reagować na te jej odzywki. Dość. 


Wszyscy ledwo powstrzymywali śmiech, na co zgromiłam ich wzrokiem. Wszyscy są przeciwko mnie? Okej. Dobra.
- Ej, no weź Kimmie. Nie obrażaj się. Przeciągnęła wyraźnie każde słowo, wchodząc do pokoju. Poczułam że ktoś usiadł na kanapie, obok mnie i położył dłoń na mojej łydce. - Przepraszam. Żartowałam. 
- Pieprz się. - Sapnęłam, kopiąc ją nogą. 


                     * Amy's POV *



Przewróciłam oczami, łapiąc za bolące miejsce w które uderzyła mnie Kim i przeszłam na drugą stronę meblu, przenosząc wzrok na naszych gości.
- Szkoda że żartowałaś. Zayn już tu srał ze szczęścia. - Powiedział Niall, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.


- Niech sobie pomarzy. - Mruknął małpi chłopak o imieniu Harry, szturchając czarnowłosego w ramię. Ten tylko siedział niewzruszony. Może trochę smutny? Wstałam z miejsca i podeszłam do niego.


- Nie wszystko było kłamstwem. - Szepnęłam tak, żeby nikt inny tego nie usłyszał, a na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Czyli on też musi lubić naszą Kim. Żeby dzieci z tego nie było. Przynajmniej na razie. Parsknęłam śmiechem ze swoich własnych myśli i wróciłam na poprzednie miejsce.


 Co z tego że wszyscy patrzyli się na mnie jak na debilkę. - Chcecie coś do jedzenia albo picia? - Spytałam kiwając się na siedzeniu. 
- Tak, bo to twój dom, Watson. - Bąknęła ciemnowłosa.
- Morda Jones. - Przewróciłam oczami. - To jak? 


- Ja jestem głodny. - Powiedział po chwili ciszy Niall.
- Jak zwykle. - Odparł Tomlinson.
- Co chcesz? - Zwróciłam się do blondyna, robiąc pytającą minę.
- Byle co. Żeby tylko było jadalne. - Przytaknęłam głową patrząc na resztę. 


Szczególnie moją uwagę przykuła Kim, która patrzyła na mnie jak na ufo.
- Teraz będziesz ich sługusem? - Odezwała się w końcu, na co Harry odchrząknął znacząco.
- Napiłbym się herbaty. - Spojrzałam na niego przelotnie i z kpiącym uśmieszkiem wyszłam do kuchni, mówiąc tylko. - Poproś Kimmie. Może ona ci zrobi. - Głosem przepełnionym sarkazmem.



_________________________________________________________________________________





czwartek, 11 września 2014

Rozdział 7




                          * Kim's POV *



- Szoruj, szoruj Tomlinson. - Uśmiechnęłam się z wyższością, śledząc wzrokiem klęczącego przy moich drzwiach chłopaka, wraz z czwórką swoich kolegów, myjących mi podłogę w korytarzu.


 Ten zerknął tylko na mnie przelotnie z niezadowolonym wyrazem twarzy; Po tym jak zrobiłyśmy naszym kochanym sąsiadom awanturę na środku chodnika, słyszalną na całe miasto, całe umazane w farbie, zgodzili się wymyć mi podłogę. 


Na początku śmiali się z naszego wyglądu i nie chcieli się zgodzić, ale miałyśmy wystarczającą ilość argumentów, żeby odpuścili. Tym razem byli wyjątkowo uczciwi. Tak jak obiecali przyszli równo o szesnastej, a my w tym czasie zdążyłyśmy umyć się i przebrać.


I tak oto jestem. Stoję teraz z Am po drugiej stronie pokoju, nabijając się z pięciu fok, klęczących u mych stóp. 
- No szybciej, szybciej chłopcze z małpą na głowie. Nie umyjesz tego do jutra. - Prychnęłam, krzyżując ręce na wysokości piersi.


- Harry. - Warknął tylko, na co przewróciłam oczami.
- Tak, tak małpo. - Szepnęłam sama do siebie, a Amy zaczęła chichrać się jak naćpana hiena. Jej śmiech bardzo zaraża więc po chwili, każdy śmiał się pod nosem z wyjątkiem samego Harrego, który właśnie mordował mnie wzrokiem. 


Wzruszyłam ramionami i mrugnęłam do niego okiem, mając w zamiarze jeszcze bardziej go wkurzyć, co chyba mi się udało, bo wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć.
- Dobra, to już prawie koniec. Możecie iść, Tomlinson da sobie radę. - Powiedziałam, uśmiechając się złowieszczo do Tomlinsona.


- Co?! Czemu ja?! - Oburzył się szatyn, wstając.
- To za oblanie mnie wodą. Ciesz się że jeszcze żyjesz. - Odpowiedziała Am, fucząc pod nosem.
- Właśnie. - Potwierdziłam, popychając go z powrotem na podłogę i przyglądając jego poczynaniom. 


Jęknął głośno, mierząc nas wzrokiem od góry do dołu i zaczął ścierać resztki farby. - Poza tym, to podobno był twój pomysł. - Dodałam, opierając się o framugę drzwi od salonu.
- To była nasza zemsta. - Przejechał ostatni raz ścierką po podłodze, podnosząc się z kolan. - Ale zrozum. - Podszedł do mnie, patrząc prosto w oczy, z poważną miną. - My nie chcemy się z wami kłócić. Nie jesteśmy waszymi wrogami. Przestańcie uprzykrzać nam życie, to my odczepimy się od waszego. Okej? - Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem. 


Myślałam że jest głupi jak but, ale chyba się myliłam. Wzruszyłam ramionami, kiwając głową w stronę drzwi wyjściowych.
- Chyba powinieneś już iść. - Odparłam spokojnie, patrząc prosto w paskudne oczy Tomlinsona. Nic już nie mówiąc, odwrócił się, wychodząc z domu i zostawiając nas same.


- Wow. - Wydusiła Am, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem. 
- Co? - Spytałam jak gdyby nigdy nic. 
- Myślałam że nie ma mózgu. - Parsknęła śmiechem, a ja tylko pokręciłam głową i skierowałam się do kuchni.



                                ~*~



- Jezu! - Pisnęłam, zakrywając twarz poduszką. Amy zrobiła prawdopodobnie to samo, tylko głośniej. W końcu to przecież ona jest tą która boi się horrorów. Dokładnie tak. Jesteśmy na tyle mądre, żeby oglądać The Ring o dwudziestej pierwszej, przy zasłoniętych roletach i zgaszonym świetle. A potem będziemy marudzić że mamy schizy. Jak zwykle. 


- Zaświeć światło! - Wrzasnęła, przyciskając twarz do poręczy kanapy w moim salonie. Wstałam szybko z miejsca, podbiegając do przełącznika, przynajmniej tak mi się wydaje. Zaczęłam jeździć dłońmi po ścianie w poszukiwaniu kwadratu włączającego światło. Nie udawało mi się to, a Am po raz kolejny pisnęła, prawie mnie ogłuszając. - No włącz!


- Nie mogę znaleźć! - Jęknęłam, w końcu znajdując upragniony włącznik. W całym pokoju nagle zrobiło się jasno, a Am odetchnęła z ulgą. 
- Ja już tego nie oglądam. - Powiedziała głosem przepełnionym strachem, zerkając na mnie zza poręczy. - Wyłącz to. 


- Okej. To nie dla nas. Teraz będziemy srać ze strachu, zamiast spać. Mogłyśmy tego nie oglądać. - Mówiłam, wyłączając film i wyjmując płytę z odtwarzacza.
- To był twój pomysł. - Prychnęła. - Już nigdy nie odpiorę telefonu. Nawet od ciebie. - Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, wpatrując w przestrzeń. - Co to było? - Szepnęła nagle, wiercąc się.
- Ale co? Nic nie słyszałam. - Otworzyłam szeroko oczy, wkładając płytę do pudełka.


- Zaczyna się. Schizy. - Pokręciła głową z niezadowoleniem. - Chodź tu. Boję się. - Wyciągnęła do mnie ręce, a ja usiadłam obok, obejmując ją ramionami. - Myślałam że to nie jest aż takie straszne.
- Ja też. - Zgodziłam się z nią.


Nagle w całym pomieszczeniu rozdzwonił się telefon, a my popatrzyłyśmy na siebie z przerażeniem i zaczęłyśmy piszczeć jak głupie. 
- Oglądałyśmy materiał z kasety! Umrzemy za siedem dni! Ja nie chcę! Mam dopiero szesnaście lat! Nie odbieraj tego! - Am zaczęła panikować z szokiem i strachem w oczach, wpatrując się w komórkę grającą All Time Low - Canals. 


- Ej! Może to ktoś znajomy, albo Luc i Josh. - Próbowałam uspokoić Am. 
- Sprawdź. - Powiedziała, przytulając się do poduszki, podczas gdy ja podbiegłam do komórki, zerkając na wyświetlacz.
- Nieznany numer. - Amy znowu zaczęła piszczeć, a ja pokręciłam tylko głową.


- Nie odbieraj! To na pewno to! - Wrzasnęła, ale zignorowałam ją, wciskając zieloną słuchawkę.
- Daj spokój. To tylko film. - Odparłam, po czym przycisnęłam aparat do ucha. - Halo? - Usiadłam obok przestraszonej Am, która właśnie miała zawał i słuchałam ciszy panującej po drugiej stronie. - Halo. - Powtórzyłam, marszcząc brwi.


- O, hej. W końcu odebrałaś. - Odezwał się wesoły głos, który rozpoznałabym wszędzie. Jeden z naszych ukochanych sąsiadów.
- Niall. Skąd masz mój numer. - Warknęłam nieprzyjemnie, a moja przyjaciółka westchnęła z ulgą, wraz z usłyszeniem imienia blondasa.


- Od Louisa. - Powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- A ten patafian to niby skąd go ma? - Spytałam wściekła.
- Nie wiem. Jego się pytaj. Co robisz? - Usłyszałam jakieś szeleszczenie a potem kilka głosów na raz.


- Nie powinno cię to obchodzić. W ogóle mnie nie znasz, a dzwonisz sobie tak o w nocy? - Zdziwiłam się.
- Jak to. Znam cię. Jesteś naszą sąsiadeczką. Kim Jones... Przynajmniej takie nazwisko było napisane na drzwiach, więc chyba..


- Tak, to moje nazwisko. - Przerwałam mu. - Po co do mnie dzwonisz? Masz coś ważnego do przekazania, albo nie wiem, jest jakaś inwazja zombie i chcesz mnie o tym poinformować? - Bąknęłam zirytowanym głosem.


- Nie, nie ma żadnych zombie. Po prostu mi się nudzi. - Parsknął śmiechem. - Jesteś z Amy? 
- Yym, tak? Nocuje u mnie. Ale po co ci to wiedzieć? - Spytałam podejrzliwie, a blondynka zmarszczyła brwi w zdezorientowaniu.


- No bo zaraz do was wpadam. - Odparł jak gdyby nigdy nic.
- Nie? Nikt cię tu nie zaprasza. - Warknęłam.
- Co? Chce tu przyjść? - Spytała Am, na co przytaknęłam głową.
- Ej, no weź już nie bądź taką wredotą Kim. - Powiedział smutno.


- Niech przyjdzie. Mamy schizy, Kim. Im więcej ludzi w tym pokoju tym lepiej. W tej sytuacji nie obchodzi mnie że to nasz znienawidzony sąsiad. - Fuknęła Amy, robiąc błagalną minę.
- Dobra, przyłaź jak musisz. Tylko nie przyprowadzaj tych lamusów. Wystarczy że jeden z was będzie w moim domu. - Jęknęłam, wkurzona.


- Ale.. Zayn chce iść ze mną. Może? - Odparł blondas, wyraźnie radośniejszym tonem.
- Zayn. Nie wiem. - Na mojej twarzy pojawił się dziwny grymas. Nagle Amy wyrwała mi komórkę z dłoni i zaczęła się drzeć.


- Przyjdźcie wszyscy! Oglądałyśmy horror i boimy się teraz wszystkiego! - Zrobiłam zdziwioną minę, trącąc ją łokciem w brzuch. - Ał. - Rozłączyła się, oddając telefon w moje ręce.
- Na prawdę chcesz ich wszystkich tutaj?     
- Chcę kogokolwiek kto jest człowiekiem. Nie ma sensu już się z nimi kłócić, Kim. Oni nawet nam nic nie zrobili. - Odepchnęła od siebie koc, a ja Spojrzałam na nią zszokowana.



_________________________________________________________________________________











poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 6



  
                       * Amy's POV *



Leżałam sobie spokojnie na leżaczku, a słońce jak zwykle zaszczycało nasze miasto swoją obecnością. Wydawało się że nikt ani nic nie jest w stanie popsuć mi tego pięknego, słonecznego dnia;






 Ja na prawdę myślałam że te lamusy wezmą sobie do serca słowa Kimmie i już nigdy nie będą się do nas odzywać oraz będą żyć własnym życiem. Tak, myliłam się. Nie pomyślałam że mogą mieć je aż takie nudne, że będą wchodzić z butami w nasze. Czy do nich nie dociera jedno wyraźne zdanie? Nie lubimy was. To takie trudne do zrozumienia?


 Dla ich mózgów wielkości jednego Zdzisławka to chyba tak. Uhh.. Sorry, nie obrażajmy Zdzisławków, dobra? No. Wielkości... mrówki; Nie sądziłam że ta ich 'zemsta' to tak na poważnie. Zmieniłam zdanie właśnie tego pięknego dnia. Okej, od początku... Yghm. 


Leżałam sobie na leżaczku, a tu sru! Nie wiadomo skąd, jak i przez kogo zostałam oblana lodowatą wodą. Wyskoczyłam z piskiem ze swojego siedzenia i z wściekłością otworzyłam oczy, widząc przed sobą lokowatego kolesia i Tomlinsona z wiaderkiem w rękach.
- Zabiję cię. - Wysyczałam przez zęby, na co on otworzył szeroko oczy, zaczynając biec przed siebie. Właśnie teraz przydały mi się te wszystkie przebiegnięte kilometry. 


Tak, przez jakiś czas miałam fazę na bieganie. Przeszło mi, ale teraz to wykorzystam. Goniłam pasiastego przez jakiś czas. Skubaniec, też ma niezłą kondycję, ale ze mną nie wygra. Z lekko przyspieszonym oddechem w końcu wyciągnęłam rękę i pociągnęłam za materiał jego koszulki, skacząc mu na plecy. 


Oboje przewróciliśmy się na trawę. Chłopak zaczął piszczeć jak dziewczyna, a ja zmarszczyłam brwi, wyłaniając twarz z lawiny moich przemoczonych blond włosów. Nie tracąc ani chwili czasu poniosłam się do pozycji siedzącej i wykręciłam mu rękę do tyłu, z wściekłości zgrzytając zębami. 


Dmuchałam wkurzona w mokry kosmyk włosów utrudniający mi widoczność, aż pasiasty zaczął wrzeszczeć na pół miasta. Zdyszany szatyn z małpą na głowie dopiero teraz do nas dobiegł i z szokiem wpatrywał się w moje poczynania, aż w końcu otrząsnął się i złapał mnie w pasie, odciągając od jednego ze znienawidzonych sąsiadów. 


Wyrywałam się i szarpałam na wszystkie strony wykrzykując wiązankę niecenzuralnych słów w stronę Tomlinsona. Zapomniałam nawet o tym że jestem cała mokra. W tej chwili miałam tylko ochotę urwać mu głowę i zagrać nią w golfa. Ewentualnie tenisa... stołowego.


- Zostaw mnie ty ogrzybiały szatanie! - Niespokojnie machałam nogami w powietrzu, widząc jak Louis przebrzydły Tomlison wstaje z trawnika i otrzepuje się, martwiąc o swoje włosy. - I tak jesteś brzydki kaszalocie, a twoja fryzura to gówno! Pierzesz włosy w pralce?! Chyba pomyliłeś head&shoulders z vanishem! 


Popatrzył na mnie z oburzeniem i szokiem w jednym. - Co się tak gapisz? Wiem że jestem piękna, ale nie jesteś godzien. - Warknęłam, śmiejąc się w myślach z jego wyrazu twarzy. 



                               ~*~






- Cześć! - Na mojej twarzy uformował się ogromny uśmiech kiedy w moich drzwiach wejściowych ujrzałam znajomą szatynkę. Podbiegłam do niej i objęłam ramionami, wciągając do środka. - Na dworze już nie czuję się bezpiecznie. - Zrobiłam niezadowoloną minę, zamykając za nią drzwi. - Wiesz czemu.


- On na serio oblał cię wodą? - Spytała rozbawiona, zmierzając do salonu, uprzednio ściągając buty. 
- To nie jest śmieszne. Ona była lodowata. - Fuknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej i idąc za nią.
- Może to była ta ich cała 'zemsta' - Zrobiła cudzysłów w powietrzu, prychając drwiąco.


- Możliwe. Oby było tak jak mówisz. - Pokręciłam głową, nie chcąc nawet myśleć o tych pięciu idiotach.
- Sądząc po ich niezbyt wysokim ilorazie inteligencji, to jest bardzo prawdopodobne. - Parsknęła śmiechem rzucając się na kanapę.
- Masz rację. Mądrzy to oni nie są. - Zaczęłam śmiać się razem z nią.



                      * Kim's POV *



- Hahah no wiem. Albo jak Josh zaliczył tą glebę na schodach. - Przypomniałam Am, gdy szłyśmy do mojego domu, chichrając się jak głupie z różnych wspólnych wspomnień.


- Pamiętam! Ciekawe jak radzi sobie w tej nowej szkole. Szkoda że musiał wyjechać, tak samo jak Lucy. - Powiedziałam smutno, w głowie odtwarzając sobie obraz zawsze uśmiechniętej, rudowłosej Luc i potykającego się o wszystko Josha. Musieli przeprowadzić się do Londynu. Byli rodzeństwem, a my obie bardzo ich lubiłyśmy.


Włożyłam klucz do zamka, ale okazało się że drzwi były otwarte.
- Nie zamknęłaś domu?! - Wrzasnęła Am, z przerażeniem.
- Ups? Wydawało mi się że to zrobiłam, ale możliwe że zapomniałam. - Uśmiechnęłam się sztucznie, na co ona tylko pokręciła głową, robiąc facepalm'a. 


Zaczęłam się z niej śmiać, ale gdy tylko przeszłyśmy przez próg, uśmiech zszedł mi z twarzy. Prosto na moją głowę wylała się biała farba, spływając sobie spokojnie, po moich ramionach i brudząc podłogę.


Po dłuższej chwili ciszy, Am zdecydowała się odezwać.
- Jak. Mogłaś. Nie. Zamknąć. Drzwi. - Powoli wysyczała przez zęby, wypluwając czerwoną, spływającą po niej farbę. - Mogłyśmy się tego spodziewać.
- Jednak nie są aż tacy głupi jak myślałyśmy. Niezbyt oryginalny pomysł. - Odchrząknęłam głośno, ścierając dłońmi farbę z oczu. - Czyli tamto to jednak nie była ich zemsta.


Spojrzałam w górę, widząc dwie puszki po farbie, leżące w poziomie na półce, którą mamy centralnie nad drzwiami. Dzięki mamo, to był bardzo mądry pomysł, montować półkę nad drzwiami.
- Teraz niech to sprzątają. My musiałyśmy myć ich auto. - Prychnęłam zakładając ręce na piersiach, robiąc przebiegłą minę.


- Właśnie. Inaczej byłoby nie fair. - Zaczęłam ciągnąć ją w stronę domu na przeciwko, zamykając za sobą drzwi. - Czekaj! Chcesz iść tak. - Wskazała na swoje ubranie, rozszerzając oczy.


- No. Nie obchodzi mnie to. - Wzruszyłam ramionami i ponownie skierowałam swoje kroki w tamto miejsce. Po chwili Am dogoniła mnie i obie, wkurzone szłyśmy do naszych ukochanych sąsiadów.



_________________________________________________________________________________







sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 5




                               * Kim's POV * 



 - Jacy oni są niedorozwinięci... - Jęknęłam, gdy odjechałyśmy już wystarczająco daleko, aby nie widzieć naszego domu, w którego pobliżu są największe porażki świata na horyzoncie.


- Wiem. Po co mi to mówisz? - Przewróciła oczami, łapiąc się wysokiej lampy, żeby stanąć w miejscu. - Czekaj. Co powiesz na lody? - Spytała z uśmiechem, wskazując na budkę z zimnym przysmakiem stojącą obok nas.


- Nie wzięłam żadnych pieniędzy. - Zrobiłam smutną minę, patrząc z utęsknieniem na cennik z obrazkami przeróżnych smaków.
- Nie bój żaby. Na szczęście ja o tym pomyślałam, debilu. W tej dwójce musi być ktoś mądry. - Uśmiechnęła się szeroko, klepiąc mnie po plecach.






- Ej! W takim razie, czemu nie? Może chociaż to pomoże nam przez chwilę zapomnieć o naszych dziwnych sąsiadach? - Przytaknęła głową, zgadzając się ze mną i wyciągnęła z tylnej kieszeni parę drobnych.


- Taa... A dupa rośnie. Stać nas na praktycznie wszystkie po dwie gałki z podwójną posypką. Jakie chcesz? - Spytała, podnosząc pytająco jedną brew.
- Ymm... - Przeniosłam wzrok z powrotem na cennik i zdecydowałam się na jedną gałkę sorbetu o smaku mango, a drugą truskawkową, plus kolorowa posypka. 


Am wzięła ciasteczkową oraz śmietankową gałkę i posypkę czekoladową. Roztyjemy się jak nic. 
- Masz i się ciesz. - Podała mi loda, a na mojej twarzy uformował się wielki banan. 


- Usiądziemy gdzieś? - Spytałam, zlizując lody, już w postaci cieczy spływające po moim wafelku, na co ona kiwnęła tylko głową w stronę ławek po drugiej stronie ulicy. 


Przejechałyśmy ostrożnie, gdy nic nie jechało i usiadłyśmy, delektując się promieniami słonecznymi ogrzewającymi nasze twarze. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ zaraz po skonsumowaniu przez nas przepysznych lodów, całkiem szybko rozpoznałyśmy znajome twarze, zbliżające się do nas i machające wesoło rękami na powitanie.


- Hej sąsiadeczki! - Ryknął Louis, doprowadzając mnie do szału. Wszyscy, tylko nie oni. Na prawdę, wolałabym już moją upierdliwą panią od matematyki. No proszę!






- Co tam? - Powiedział czarnowłosy, siadając obok mnie na ławce. Jego jeszcze mogę znieść. Tak, trzymaj się Zayna, trzymaj się Zayna. Powtarzałam w myślach.


- Spoko. - Wzruszyłam ramionami, czując się trochę niezręcznie. Nie zwracałam już uwagi na resztę, łącznie z Amy. Zaczęłam jeździć rolkami po chodniku w przód i w tył. - A u ciebie? - Wydusiłam, przełykając ślinę. 


Nie chcę przebywać w ich towarzystwie, do cholery!
- Dobrze. Niezły nam wykręciłyście numer z tym autem. Szacun. - Uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów, a ja przytaknęłam lekko głową, robiąc pewnie jakiś dziwny grymas.


- Mogę zobaczyć? - Mruknęłam, na co on uniósł pytająco brew. - Tatuaże. - Wyjaśniłam, co chyba zrozumiał. Mam nadzieję że nie jest głupi jak tamta czwórka. 


Na szczęście, wyciągnął rękę w moją stronę, ukazując prawie w całości wypełnioną czarnym tuszem skórę. Jest na niej tak wiele tatuaży, że gdybym musiała obejrzeć je wszystkie, to zajęłoby mi to chyba parę godzin.






- Wow. Są na prawdę fajne. - Pierwszy raz niekontrolowanie uśmiechnęłam się do jednego z nich. Co? Co ci się dzieje, Kim? Słońce ci przygrzało? Szybko potrząsnęłam głową i odepchnęłam od siebie jego rękę, na co lekko zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. - Ej ty, jak masz na nazwisko? - Wstałam z miejsca, stukając w ramię tego w czerwonych spodniach, komu matka dała na imię Louis.


- Po co ci moje nazwisko? - Spytał, ciągle utrzymując na twarzy ten głupi, szeroki uśmiech, którego tak bardzo nienawidzę.
- Nie musisz znać powodów. Czyli jak?
- Tomlinson. - Odpowiedział za niego szatyn w lokach.


- No więc Tomlinson, czy nie wyraziłam się jasno, mówiąc że was nie lubię? - Skrzyżowałam ręce na piersiach, utrzymując się w pionie.
- Myślałem że żartowałaś. - Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zmarszczył brwi.
- Ja nigdy nie żartuję. Prawie. - Przewróciłam oczami i zaczęłam jechać przed siebie, ciągnąc Am za ramię.


- Pa, głąby. - Dodałam na odchodne, a oni nie odezwali się ani słowem, wytrzeszczając szeroko oczy. Czy oni są aż tak tępi? 
- To. Było. Straszne. - Powiedziała Am, udając sloł mołszyn. 


- No co ty? - Przewróciłam oczami, używając tego w czym jestem najlepsza, czyli sarkazmu i zaczęłam szybciej jechać przed siebie, żeby tylko być jak najdalej od tych ludzi... chociaż nawet tego co do nich nie jestem pewna. To są ludzie? Może jakieś małpy, albo coś? 


- Może wróćmy do domu tą bardziej okrężną drogą? - Spytała, gdy skręcałyśmy w prawo, do dobrze znanej nam uliczki. Mieszkamy tu od urodzenia, więc chyba każdy wie czemu jest dla nas tak doskonale znana. Znamy każdą ulicę w tym mieście.


- Taa, myślę że to dobry pomysł. Unikniemy tym samym kolejnej niezręcznej wymiany zdań z 'ulubionymi sąsiadami' - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu i westchnęłam głośno, w myślach modląc się o to, żeby już dzisiaj nie widzieć tych mord. No dobra, twarzy. Bądźmy tolerancyjni. Oni sobie ich nie wybierali, nie? Bo chyba nie wybraliby takich krzywych paszczy... Nie każdy ma takie szczęście jak my.


- Właśnie. - Potwierdziła Amy, uśmiechając się szeroko. - Jak w ogóle mogli myśleć że ich lubimy? Szczególnie ten pasiasty gej. - Zaśmiała się pod nosem.
- Nie wiem. Mnie nie pytaj.



_________________________________________________________________________________






Rozdział nie jest sprawdzony ;D
 Przepraszam za ewentualne błędy.
Kocham was <3


sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 4




JEŚLI DOCENIASZ MÓJ WYSIŁEK I KILKA GODZIN SPĘDZONYCH NAD NAPISANIEM TEGO ROZDZIAŁU, NAPISZ KOMENTARZ.



                           * Amy's POV *



- Serio? Pępek też? - Powiedział blondyn, gdy Kimmie zawiązała końce swojej koszulki, ujawniając kolczyk, na co cicho się zaśmiałam. Ja też mam. Zrobiłam to samo ze swoją koszulką, a wzrok wszystkich przeniósł się na mój brzuch. 


- Ty też? A myślałem że jesteś tą grzeczniejszą. - Odparł Louis, a ja prychnęłam głośno. 
- Grzeczniejszą. - Szepnęłam sama do siebie z ironią.
- Obawiam się że żadna z nas nie jest tą grzeczną. - Odezwała się ciemnowłosa, przerywając na chwilę mycie samochodu. - Ale wy wcale nie musicie tego wiedzieć.


- Niestety, ale już wiemy. Nie tylko dlatego że nam to powiedziałaś. - Mruknął czarnowłosy wskazując na resztki różowej farby. Czy mi się wydaje, czy ona na prawdę tylko dla Zayna jest taka miła? Tak, pamiętam jego imię. Dziwne, jak na nią.







- Jak wy w ogóle się nazywacie? Przedstawił mi się tylko Zayn.
- Am! - Wrzasnęła Kim, robiąc oburzoną minę.
- No co?! - Przewróciłam oczami, przejeżdżając kolejny raz gąbką po śliskiej powierzchni.


- Ahh... tak, sąsiadeczki. Ja jestem Niall, a to Liam. O resztę spytaj się swojej koleżanki. - Przeniosłam wzrok na Kimmie ze znakiem zapytania na twarzy. Wyglądała na zakłopotaną.
- Yyy.. Ten.. To jest Louis. - Wskazała na szatyna w bluzce w paski, na co ten skinął głową z uśmiechem. 


Ona oczywiście miała grymas obrzydzenia na twarzy, jak zawsze gdy ich wszystkich widzi. - Noo... A to jest... Chłopak z małpą na głowie. - Uśmiechnęła się sama do siebie, a wszyscy razem ze mną wybuchnęli śmiechem.


- Ej! Ja jestem Harry, a moja fryzura jest magnesem na laski. - Oburzył się chłopak z lokami.
- Jakoś na nas ten magnes nie działa. - Fuknęłam, przewracając oczami.
- Dokładnie loczuś. Chyba coś się zepsuł. - Dokończyła Kimmie, podbiegając do mnie i przybijając piątkę.


- Skończyłam. Teraz możecie zostawić mnie w spokoju do końca życia. 
- Chyba śnisz. - Powiedział od razu Louis, a ona podniosła pytająco brew. - Jeszcze się zemścimy.


- Taa jasne. Chodź Amy, te kaszaloty już  nas nie potrzebują. - Zgodnie skinęłam głową, wycierając ręce o koszulkę Nialla, który swoją drogą nie był z tego zbytnio zadowolony, ale mi to wisi. 


- Pa chłopcy. - Pożegnałam się. W sumie to te dwa słowa aż ociekały sarkazmem, ale oni wzięli to chyba na serio. Tak to bywa kiedy jest się idiotą. Zaczęłam krztusić się śmiechem nie wiadomo z czego zaraz gdy wyszliśmy z ich posesji.


- Może wreszcie zaczną udawać że nie istnieją, co byłoby szczytem moich marzeń. - Odparła Kimmie, śmiejąc się razem ze mną.
- Dokładnie... już tęsknię za moimi Zdzisławkami. - Westchnęłam, robiąc rozmarzony wyraz twarzy.


- Nie dziwię ci się. Zbyt długo przebywaliśmy z tą czwórką niedorozwojów. Teraz to szczególnie utwierdzili mnie w przekonaniu że są totalnymi lebiodami. - Pokręciła głową, na co ja zmarszczyłam brwi w zdekoncentrowaniu.


- Zaraz, zaraz. Czwórka? A ich przypadkiem nie jest pięciu? Czy ja o czymś nie wiem? - Otworzyłam szeroko oczy, zagradzając jej drogę.
- Zayn jest całkiem spoko. - Odparła jak gdyby nigdy nic. - A teraz suń dupę bo muszę dostać się do domu. - Zszokowana patrzyłam na dziewczynę mijającą mnie i zmierzającą w stronę drzwi wejściowych od swojego domu.


- Czy ja dobrze słyszę?! Czy ty właśnie powiedziałaś że... 
- Zamknij twarz! - Przerwała, spoglądając na mnie ostrzegawczym wzrokiem i zaczęła iść tyłem. - Pojeździłabym na rolkach. Osiemnasta? - Spytała, unosząc brwi.


- Osiemnasta. - Potwierdziłam, wyrzucając ręce w powietrze z bezradności zanim ta zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Spojrzałam na ekran mojego telefonu i stwierdziłam że zostały mi jeszcze trzy godziny do umówionej godziny. No nic. Pójdę do domu i nawpieprzam się Zdzisławków. 



                                 ~*~



- Wychodzę, mamo! - W skarpetkach i z rolkami w ręce wybiegłam na trawnik, nawet nie czekając na odpowiedź. Usiadłam na tyłku i zaczęłam zakładać rolki na stopy. Oczywiście szczęście nigdy mi nie sprzyja i musiało zaciąć się zapięcie. 


Po chwili, jednak udało mi się z tym uporać i już jechałam w stronę domu Kim. Po trawniku, oczywiście. Moja mama chyba nie będzie z tego zadowolona, ale robiłam to już wiele razy, więc i ten nie zrobi różnicy. 


Prawie wywaliłam się na zakręcie. Cóż za szczęście że państwo Jones posiadają dwa filary w pobliżu drzwi wejściowych. Dzięki nim takie biedne dziewcze jak ja oszczędzi sobie siniaków na dupie. Chwała im za to. 


Zapukałam kilkukrotnie w drewnianą powłokę, czekając na pojawienie się mojej przyjaciółki w progu. Tak właśnie się stało. Widok Kimmie w jednej rolce, ledwo stojącej w pionie lekko mnie rozbawił, ale to możemy pominąć.


- Ty to masz wyczucie czasu. - Bąknęła, na co ja spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu.
- Jest osiemnasta pięć, czyli się spóźniłam, więc ty już dawno powinnaś mieć ubrane rolki. - Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie, wchodząc do środka pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi.


- Cicho bądź. - Przewróciła oczami, siadając na schodach i męcząc się z drugą rolką. Zawsze gdy bardzo się na czymś skupia, charakterystycznie wystawia język. To nigdy nie przestanie mnie śmieszyć. Wygląda wtedy okropnie lamersko a zarazem uroczo.


- Już? - Spytałam, gdy nieumiejętnie próbowała wstać, na co kiwnęła głową. Pomogłam jej, chwytając za ramię i ciągnąc w górę. 
- Wiesz że mojej mamy nie będzie do jutra wieczór? - Powiedziała Kim z podekscytowaniem w głosie, gdy tylko wyszłyśmy za drzwi, a ona zamknęła je na klucz.


- Serio? Fajnie masz. - Uśmiechnęłam się szeroko, ale uśmiech szybko zszedł z mojej twarzy, gdy tylko zobaczyłam pewnych osobników. - Patrz. Nasi ulubieni sąsiedzi. - Szturchnęłam Kim w ramię, wskazując na pięć dobrze znanych nam osób szwędających się po podwórku.


 Zayn jeździł na bmx, Louis odbijał piłkę do kosza, co jakiś czas rzucając ją do Liama, Niall jadł jakiegoś hamburgera, a chłopak z małpą na głowie, czyli Harry siedział na murku, całkowicie pochłonięty smsowaniem. 


Dlaczego muszą wychodzić z domu wtedy co my? Szybko ich miniemy, więc nie powinno być problemu. Zaczęłyśmy jechać jak najszybciej tylko umiałyśmy, mając na celu zgubienie w tyle naszych ulubionych sąsiadów i brak konieczności oglądania ich fałszywych mord, że się tak wyrażę. 


Oczywiście, nie przyniosło to oczekiwanego skutku, mogło być jednak jeszcze gorzej.
- Hej! Sąsiadeczki! - Wrzasnął za nami Louis, jak przypuszczam, ale z całych sił starałyśmy się udawać że go nie słyszymy. - Zatrzymajcie się! - Jęknęłam z irytacją, odwracając się za siebie w celu wystawienia mu środkowego palca. 







Tak swoją drogą to o ile dobrze pamiętam chyba tylko Zayn ani razu nie nazwał nas 'sąsiadeczkami'. Wspominałam już że tylko jego jestem jeszcze w stanie znieść? Nie? To teraz wspominam. To prawdopodobnie przyszły mąż mojej siostry. Powinnam go lubić.


- Och... - Zdziwił się szatyn, patrząc na mój przez dłuższą chwilę wystawiony palec. - Nie wiedziałem że już tak mnie nie lubicie. - Posmutniał znacznie. On w ogóle myślał że go lubimy? To jest jakiś żart? 
- Już? My was nigdy nie lubiłyśmy palancie. - Powiedziała Kimmie, robiąc dziwny grymas na twarzy.



                             cdn...



_________________________________________________________________________________





     

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3




                      * Kim's POV *



Zaczęłyśmy się śmiać, patrząc przez okno na bandę idiotów z szokiem wpatrujących się w różowy samochód, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- Dobra robota. - Przybiłam piątkę z Am, podnosząc się na łokciach. Mój pokój. Stąd mamy idealny widok.


- Wiesz że możemy mieć przez to niezłe kłopoty? - Spytała, poważniejąc nagle.
- Daj spokój. Mówisz jakbyśmy nigdy ich nie miały. Poza tym, przecież ta farba jest zmywalna. - Przewróciłam oczami, wracając wzrokiem na teraz już trzech chłopaków okrążających auto, kręcących głową z niedowierzaniem. 


Nie wiem co się stało z tamtymi dwoma ale jakoś mało mnie to w tej chwili obchodzi. - Patrz na ich miny. - Zachichotałam, szturchając ją w ramię. Chłopak z praktycznie czarnymi włosami i z pewnością ciemniejszym kolorem skóry od naszej nagle spojrzał prosto w to okno. Podskoczyłam w miejscu, zeskakując z parapetu i chowając się jak najszybciej tylko umiałam. 





Gdy w końcu otworzyłam oczy i popatrzyłam w prawo. Zobaczyłam praktycznie swoje lustrzane odbicie w wersji blond. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie aż w końcu wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem.
- Widziałaś to? - Wyjąkała przez śmiech, łapiąc się za brzuch. 


- No. - Mruknęłam. - Myślisz że on wie? - Spytałam otwierając szeroko oczy, na co wzruszyła lekko ramionami. 
- Oby nie. - Ledwo zdążyłam powiedzieć zanim usłyszałam dzwonek do drzwi. Ups? Mojej mamy nie ma.
- Co robimy? - Szepnęła, robiąc przerażoną minę. 
- Udajemy że nas nie ma? - Podniosłam pytająco brew.


- Przecież nas widział. - Przewróciła oczami, wstając z podłogi i zmierzając prosto do drzwi.
- Zwariowałaś?! - Zerwałam się na równe nogi, szarpiąc ją za rękę.
- No a co innego niby możemy zrobić? - Powiedziała, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. - Hmm? No właśnie. - Złapała za klamkę, wychodząc z pokoju, a ja zaraz za nią. Bo co innego miałabym zrobić? 


To. Będzie. Totalna. Porażka. Przybiłam piątkę z własnym czołem wraz z otwarciem się drzwi, stwierdzając że to zdecydowanie nie był dobry pomysł, ponieważ wparowali do mojego salonu z mordą, a ja zatkałam uszy na wejściu. Ten wrzask by mnie zabił.







- Dobra! Możecie zacząć mówić normalnie?! - Tupnęłam nogą o podłogę, niczym pięcioletnie dziecko, machając rękami na wszystkie strony.
- Może wy nam lepiej powiecie czemu nasz samochód jest różowy? - Warknął z wyrzutem chłopak w pasiastej koszulce. Po chwili głuchej ciszy Amy zaczęła chichotać pod nosem, a wzrok wszystkich przeniósł się właśnie na nią. Teraz na prawdę chciałam ją zadźgać siekierą. 


- Nie pomagasz... - Szepnęłam, przybliżając się do niej, tak żeby tylko jej osoba mogła to usłyszeć, po czym uśmiechnęłam się sztucznie do całej piątki. - No dobra, Lucas... - Zaczęłam, ale oczywiście przerwano mi.


- Louis. 
- Wszystko jedno. - Przewróciłam oczami. - Nas nie pytaj się o wasz dziwny dobór kolorów, bo nie mamy z tym nic wspólnego. - Próbowałam udawać przekonującą. Nie wychodziło mi to jednak, a coraz głośniejszy chichot Am pogarszał sprawę.


- Ta, jasne. Dobrze wiemy że to wy, bo kto inny mógłby zrobić coś takiego. Tylko wy nas znacie. - Wysyczał przez zęby, coraz bardziej się wkurzając i ostatnim słowie robiąc cudzysłów w powietrzu.


- Jejku, ta farba jest zmywalna. - Powiedziała nagle Am, na co otworzyłam szeroko oczy i odwróciłam się, piorunując  ją wzrokiem. Szybko przyciągnęła swoją dłoń do ust, nie wierząc że właśnie się  przyznała - Ups? - Wzruszyła ramionami.
- Przynajmniej się przyznały. No jedna. - Powiedział czarnowłosy, którego imienia nie pamiętam. Kim mówiła mi jak się nazywa, ale pewnie ona sama o tym zapomniała. 


- No to już! Zmywać mi to! - Louis. Tak, zapamiętałam, odsunął się od drzwi, kiwając głową w ich stronę.
- W twoich snach. - Bąknęłam, krzyżując ręce na piersiach, na co Am zaczęła szarpać mnie za rękę.


- No chodź. Nie chcę mieć niepotrzebnych kłopotów. - Szepnęła, ciągnąc mnie w stronę drzwi.
- Nie ma mowy, Am. - Zaprzeczyłam swoim własnym słowom, pozwalając moim nogom iść za nią. Chłopcy byli wyraźnie zadowoleni z takiego obrotu spraw. 


Po tym jak wszyscy wyszli z mojego przedpokoju, wyciągnęłam klucz z kieszeni i powoli przekręcałam go w zamku, przeciągając tą czynność jak najdłużej.


- Chyba jesteś rekordzistką jeśli chodzi o najwolniejsze zamykanie drzwi. - Zaśmiał się czarnowłosy, drapiąc po głowie.
- Wszy masz? - Uniosłam brwi do góry dołączając do reszty, na co Amy bardzo mocno szturchnęła mnie w ramię.


- Ał! - Powiedziałam chyba znacznie głośniej niż zamierzałam, a ona tylko wzruszyła ramionami. - No co? - Szepnęłam, kręcąc głową z niewinnym wyrazem twarzy. Przeszliśmy przez ulicę, a Louis otworzył bramkę dzielącą nas od wielkiego ogrodu mówiąc.


- Panie przodem. - I uśmiechając się sztucznie. Okej, teraz stwierdzam że on też nas nie lubi. Wszyscy powinni. Tak samo jak my ich. Dla takich dziwnych ludzi nigdy nie będziemy miłe. No way. Przynajmniej ja bo Am, z tego co widzę to chyba już powoli przechodzi na ich stronę. Co?! Nie pozwolę na to!


- Yghm.. Amy? - Powiedziałam poważnie, a ona odwróciła się do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Potem pogadamy. - Zmrużyłam na nią oczy, a ona trochę się wystraszyła. No bo wiadomo. Gdy my musimy pogadać.. to musi być na prawdę coś ważnego.


- Okej? - Odparła, kręcąc głową.
- No to już. Proszę bardzo. - Blondyn podał mi wiadro z wodą, a raczej prawie samą pianą i gąbkę.
- Chyba sobie kpisz. - Postawiłam to wszystko na ziemi, cofając się o kilka kroków.


- Musicie to zmyć, bo chyba nie chcecie mieć kłopotów. - Odparł szatyn, uśmiechając się przyjaźnie.
- Nie ma mowy. - Prychnęłam, krzyżując ręce na piersiach i rozglądając się naokoło. Może to nie willa, ale duży dom, więc skąd ich na to stać? 


Do tego dochodzi ten wielki ogród z idealnym trawnikiem i garaż z wyjazdem zrobionym z małych kamyków. Co oni, striptiz za kasę robią że tyle zarabiają? A może to są po prostu dzieci bogatych idiotów? Tak! Od początku wiedziałam że są jakimiś bananowymi dziećmi*!


- Kim. Umyjmy ten cholerny samochód i miejmy spokój. - Warknęła zniecierpliwiona Am, ale ja nie odezwałam się ani słowem, rozważając za i przeciw. Najpierw przeciw. Po pierwsze, możliwe że będą myśleć że ich lubimy, pod drugie... ugh.. Nie jestem jakąś pracownicą myjni samochodowej. 


Ale to ty im go pomalowałaś na różowo! Odezwał się głosik w mojej głowie, na co zachichotałam pod nosem, robiąc z siebie totalnego debila śmiejącego się sam do siebie, no ale cóż, co się dziwić, przebywam teraz wśród debili. Dobra... Trzeci argument przeciw? - Kimmie? - A pieprzyć to! 


Podeszłam do wiadra, maczając w nim gąbkę, a wszyscy patrzyli na moje poczynania jakby nigdy dziewczyny myjącej samochód nie widzieli. W sumie to co do tej piątki... zastanawiałabym się.
- Patrzcie, schodzi. Zadowoleni? - Odparłam udając fałszywie szczęśliwego pokemona, na co wszyscy zgodnie przytaknęli głowami z uśmiechem na ustach. 







- Masz tatuaż? -Spytał zdziwiony czarnowłosy.
- No i? - Spytałam, patrząc na moją rękę. 
- Ile masz lat? 
- Siedemnaście a co? - Podniosłam brwi w zdezorientowaniu.
- I już masz tatuaż?
- A ty to niby nie masz? - Spytałam sarkastycznie, patrząc z podziwem na jego pełny rękaw.


- Ja jestem dorosły. - Bąknął.
- Ja też... prawie.
- No właśnie, prawie.
- A co? Nie podoba ci się? - Omg o co ja go spytałam?! Jezu.. jak to zabrzmiało. Przecież ja dalej go nie lubię, więc co mnie obchodzi jego opinia?


- Podoba. Bardzo. - Uśmiechnął się zadziornie w moją stronę, na co przewróciłam oczami.
- Wow. - Odezwał się Louis.
- Czego, znowu? - Warknęłam głosem przepełnionym jadem.
- Rozmawiałaś z jednym z nas normalnie, a on nadal żyje. - Powiedział, na co wszyscy parsknęli śmiechem, oprócz mnie.
- Ha ha. Ale się uśmiałam. - Skupiłam się na pracy którą w tym momencie wykonywałam.


Amy zaczęła robić to samo co ja tylko z drugiej strony. Widać że Louis aż ślini się na jej widok. - Tylko się nie udław własną śliną. - Powiedziałam, patrząc to na niego, to na nią. 
- Co? - Spytała niczego nieświadoma Amy.
- Nic.



_________________________________________________________________________________






* Bananowe dzieci. - W slangu miejskim jest to określenie osoby bogatej, zachowującej się jak lamus.